Tak pisał Kapen do „Erazmka Kocmołucha“, byłego stajennego chłopca hrabiów Chraposkrzeckich, mających w herbie żabi skrzek i końską chrapę. — Czy nie były to symbole całego życia generał-kwatermistrza: wylęgły z bezimiennego skrzeku „bafonów“ ludzkości, przez konia (i jego chrapy naturalnie) stał się kimś i to nie byle jakiej sorty. A jednocześnie strasznem było niegdyś dla „starego Zypa“ widzieć naród swój w takim stanie, że mógł się opierać on cały jak jeden blok miernoty o jednego, jedynego człowieka. A gdyby tak zapalenie ślepej kiszki, lub szkarlatyna? I co wtedy? Już raz było przecie tak z Piłsudskim i ocaliła nas właśnie ta równowaga miernot. Liczono na to i teraz. Ludzie nie umieli wyprowadzać wniosków ze zdarzeń i bawili się w analogje — podobnie jak ci patrjoci rosyjscy, którzy utożsamiając rewolucję z 1917 roku z Wielką Francuską, mieli nadzieję na wojenny poryw u mas. Ten potworny brak ludzi i ta nieumiejętność zużycia tych, co „ledwo byli“ na odpowiednich stanowiskach, to była wybitnie polska specjalność w tych czasach. Cała ta niby praca nad organizacją pracy była śmiesznostką — wszystko trzymało się tylko na tem, „żeśmy byli niczem“, jak mówił potem (ale po czem, po czem?) pewien Pan. Zamiast: „Polska nierządem stoi“, mówiono teraz, że stoi „brakiem wielkich ludzi“ — inni twierdzili, że wogóle nie stoi, że nikt nie stoi, że nikomu nie stoi, nawet że nikogo(!) nie stoi — oczywiste rusycyzmy. Inni twierdzili iż nie jest wykluczone, że Kocmołuchowicz, przeniesiony w odmienne warunki, także byłby niczem, czy nikim. Tu na tle szarej miazgi bufetowych, buforowych, „butaforskich“, restauracyjnych, gabinetowych, buduarowych, burdelowych, sleepingowych, samochodowych i aeroplanowych działaczy, urósł do rozmiarów gwiazdy pierwszej wielkości, olbrzymiego brylantu na mdłem śmietnisku osobowo-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.