Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.
DEMONIZM.




Był marzec. Lutowi goście rozjechali się na wszystkie strony, przerażeni nadciągającą burzą wypadków. Został tylko kuzyn Toldzio, ponury demon płciowych transformacji biednego Genezypa. I teraz los go przeznaczył, aby był tym odczynnikiem, „po którym poznacie je“, czy coś podobnego. Korzystał ze zdrowotnego urlopu, cierpiąc na ciężką neurastenję, czy nawet psychastenję, na tle służby w M. S. Z., która wyczerpywała jego mózg, jak niewidzialna mątwa. Mieszkał w kurhauzie i bywał częstym gościem w pałacu Ticonderoga, napróżno namawiając księżnę do wznowienia dawnych chwil rozkoszy. Uświadomienie sobie tego faktu, że Zypcio kochał się w niej na serjo, podnieciła go w zupełnie specjalny sposób — taka mała kanalijka był ten Toldzio — iluż jest takich niestety. Wogóle te osławione „warstwy podświadome“, te małe motorki różnych postępeczków, które zsumowane dają tło całej działalności danego człowieka, są to przeważnie dość brudnawe świństewka. Na szczęście, mimo całego freudyzmu, mało kto zdaje sobie z tego sprawę — inaczej zarzygaliby się pewni ludzie ze wstrętu do siebie i innych. Tak myślał czasem Sturfan Abnol i o takich rzeczach nie pisał z zasady nigdy.
Genezyp zaproszony do księżnej na obiad szedł lasami naprzełaj w olbrzymich podkutych buciorach, niosąc pod pachą lakierki i smokingowe spodnie — miano je uprasować na miejscu. Rano jeszcze dostał list od Iriny Wsiewołodowny, który go na parę godzin wytrącił z równowagi. Teraz już tro-

204