sposobem z matką. Prawie fizycznie czuł to Genezyp w piersiach i w dołku. Przed chwilą tego nie było, a teraz cała przeszłość i pobyt w szkole i dzieciństwo, stały się dalekie, złączone w nierozdzielną całość — negatywnie jedynie, przez brak rozwiązania nowopowstałego, niepochwytnego problemu. Tajemnica rzeczywistego rozstrzygnięcia kwestji tych była dla niego zawsze — od czasu uświadomienia — czemś niepokojącem i złowrogiem. Niezdrowa (czemu nie zdrowa do pioruna?!) ciekawość zalała go jakby jakąś ciepłą, obrzydliwie przyjemną mazią. Wzdrygnął się i nagle teraz dopiero przypomniał sobie tylko co prześniony sen. Usłyszał głos czyjś w otchłani bezosobowego wzroku, wpijającego się w niego z zabójczem pytaniem, na które odpowiedzi znaleźć nie mógł. Czuł się tak, jakgdyby nie obkuł się dostatecznie do egzaminu. A głos ten mówił szybko, bełkotliwie — było to zdanie z tego snu „mieduwalszczycy skarmią na widok czarnego beata, buwaja piecyty“. Objęły go żelazne ręce i uczuł pod żebrami ból łaskotliwy. To było to nieprzyjemne uczucie, z którem się zbudził, a którego określić nie mógł. [I czy warto to wszystko przeżywać i wgłębiać się w to i rozbebeszać, na to, aby potem... brrr — ale o tem później.]
Prawie z radością spostrzegł teraz dopiero na pamięciowym obrazie włochatego pyska muzyka Tengiera (którego poznał wczoraj wieczorem) to samo zagadkowe rozdwojenie, które sam teraz wewnętrznie przeżywał. Skrępowana siła, widna jak na dłoni w oczach tamtego samca, wytwarzała niemożliwe ciśnienia. Słowa jego, słyszane wczoraj (i niezrozumiane), stały się nagle jasne w całości, jako niezanalizowana masa, raczej tylko ich ton ogólny. O sensie pojęciowym nie było nawet mowy. Dwoisty sens życia dudniał głucho pod skorupą konwencjonalnych „szkolnych“ tajemnic. Tę to skorupę rozrywały bezsensowne wyrazy:
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.