Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.

tem strasznem życiu zwiędłej nymfomanki, które ją czekało. To będzie prawdopodobnie jedyny jej przyjaciel, jedyny powiernik, który ją zrozumie. Ale zaraz wspomniała uprzedni demoniczny plan i zakuła się w męczącą maskę pychy i rozpustnej beztroski. [Już ponurzały znowu zwierzęce, mimo pozornych uduchowień, mordy i pyski samców.] W tem ostatniem drgnieniu gnębionej rozpaczy, poczuła, (jakby drogocenny kamień zaświecił w szarej masie rozłupanej skały), wdzięczność łzawą dla historji (wyobraźcie sobie!), która na koniec życia zsyłała jej kosmiczną nieomal katastrofę, w postaci chińskiej nawały. Tak — lepiej będzie zginąć we wszechświatowej burzy, niż zamrzeć w łóżku, mając spuchnięte nogi, lub ciało pokryte śmierdzącemi wrzodami. Piękno istnienia, doskonałość kompozycji w proporcji wszystkich elementów i wspaniałość nieuniknionego końca, wszystko to rozbłysło przed nią olśniewającym wewnętrznym blaskiem, który jak nocna błyskawica rozświetlił daleki posępny pejzaż jesieni życia, pełen ruin i opuszczonych grobów. Wybłysła cała ponad świat, w nieokiełznanej urodzie owianej teraz metafizycznym czarem. Samce były bezsilne. Już miała coś powiedzieć, ale przerwał jej Tengier. [Lepiej, że się tak stało, bo słowa mogły tylko umniejszyć cudowność chwili — trzeba było wielkiego czynu, a nie jakichś salonowych, djalektycznych zwycięstw. Będzie, psia-krew będzie — jeszcze czas.]
— Nie żaden atak. Vous avez exageré votre importance, princesse — zawołał nagle piskliwym głosem Putrycydes, wymawiając potwornym akcentem francuskie słowa. — Proszę słuchać!!! — Alkohol z haszyszem uderzył mu z pod spodu w głowę, jak torpeda w pancernik. Przestał być sobą, nie wiedział dosłownie kim jest, wcielał się we wszystkich obecnych, a nawet w martwe przedmioty, a wszystko mnożyło mu się w nieskończoność. Nie dość na tem, że trwała