Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.

tach pan będzie czekał, aż mu bogowie podadzą gotową truciznę — dla niego i całego jego nędznego życiowego personelu. Bo takie to były „produits secondaires“ całej tej twórczej komedji. Wiedział już co zagra za chwilę (ochłap tego, co się tworzyło w muzycznych tyglach jego istoty) czem zmiażdży tę całą bandę niedorosłych mu do pępka psychicznych pokrak, zaprzałych w gnuśnej pseudo-normalności, spłyconych do poziomu intelektualnej kałuży czy gnojowego bajora, łatwością nabranej ze śmietników umysłu pseudo-wiedzy. Nie — Benz był innym — rozumiał coś, mimo zagwożdżenia przez znaczki — ale tamci, te „szczyty“ salonowej pseudo-inteligencji, której nigdy nie można wytłomaczyć jej własnej głupoty... brrrrr... „Wyjący pies“, leżący u jego nóg, prężył uszy i mięśnie do muzycznych wstrząsów. Pogarda zalała go po brzegi — nie wyrazi jej nigdy. Poco? Po śmierci dowiedzą się i tak — nie z jego muzyki, ale z gazet, tej naprawdę straszliwej „prasy“ umysłów, ugniatającej codziennie miljony ich na wygodną dla danej fikcji partyjnej bezmyślną marmeladę. Rozrost objętości gazet i tanie wydawnictwa literackiej tandety — to wyżera mózgi — Sturfan Abnol miał rację.
On sam, nędzna kalika, był najzdrowszym z nich wszystkich, a może z całego narodu, bo był prawdą, mimo artystycznej perwersji — on i może Kocmołuchowicz (na serjo to pomyślał — do tego doszło!) dwa bieguny jako jakości społecznego bytu, dwa naładowane do straszliwych potencjałów źródła niezużytej energji. Kiedyż miało przyjść wyzwolenie i skąd, jak nie teraz, (już narwał dawno ten wrzód i zaczynał się resorbować, zatruwając najdalsze zakątki ciała) od ruchomego chińskiego muru, wiszącego tak nad „zgniłym“ (mimo całej pseudo-rewolucji) Zachodem, jak on w tej chwili nad bezdenną otchłanią swoich natchnień, w której gotował się i bulgotał, bałuszył się i wyszczyrzał, potworny