„Niech się stanie wszystko. Wszystko zdołam objąć, pokonać, zgryść i strawić: wszelką nudę i najgorsze nieszczęście. Dlaczego tak myślę? Jest to zupełnie banalne i gdyby mi ktoś dawał takie rady, wyśmiałbym go. A teraz mówię to sam sobie jak najgłębszą prawdę, najistotniejszą nowość“. Wczoraj jeszcze słowa te miałyby inne, zwykłe znaczenie — dziś zdawały się symbolem nowych, jakby w zupełnie innym wymiarze roztwierających się horyzontów. Tajemnica urodzenia i niewyobrażalności świata bez przyjęcia własnego „ja“ były jedynemi świetlistemi punktami mrocznego szeregu chwil. Tak się wszystko pokiełbasiło. I poco? Kiedy koniec miał być tak... — ale o tem później. Jeszcze wczoraj cała niedawna młodość rysowała się z wyrazistością nadmierną, jak żywa, stająca się bezustanku teraźniejszość. Podział jej nieskończenie drobny uniemożliwiał utworzenie epok, mimo (obecnie pozornie) epokowych zdarzeń. Teraz tajemnym wyrokiem zciemniona i oddalona, zapadała cała ta „wielka“(?) połać życia w jakąś sferę niezmienności i ukończenia, nabierając przez to znikomego, nieuchwytnego uroku poraz-pierwszy tragicznie odczuwanej bezpowrotności przeszłości. Na tem niespokojnem falowaniu zmian, zachodzących jakby w samem medjum, w którem odbywało się dawne życie, zmian, które pozostawiały wszystko absolutnie tem samem, a jednak niewspółmiernem ze sobą wczorajszem, sen tylko co przypomniany występował jak plątanina ostra, ciemna, i wyrazista w sylwecie, a zagmatwana wewnętrznie, na obojętnym, wodnisto-przeźroczym, pustką świecącym ekranie teraźniejszości. Błyskawiczne rozstąpienie perspektyw, jak kiedy wzrok zmęczony widzi nagle wszystko niezmiernie dalekiem, małem i niedosiężnem, a jeden jakiś przedmiot zachowuje naturalną wielkość, przyczem fakt ten nie zmienia jakimś tajemniczym sposobem ogólnej, dającej się łatwo skonstatować, objektywnej wzajemnej proporcji
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.