Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

ści. W tem wszystkiem dojrzewał w szczegółach demoniczny plan, najpospolitsze, niezawodne, wiecznie nowe kobiece świństewko, wstrętna broń słabości starzejącej się baby, która nie mogąc zdobyć odpowiednio natężonej miłości wprost, chciała oszukać los, kupując ją od najordynarniejszego z djabłów, za cenę zbrodni — na małą skalę, ale zawsze zbrodni. Bo jad tego rodzaju raz wszczepiony trwa do końca życia i musi zabić miłość — nietylko tę jedną — czasem wszystkie następne, a nawet może zatruć śmiertelnie samą morderczynię.
Genezyp właściwie ani na chwilę nie doznał metafizycznego wstrząsu. Zanadto pogrążony był w życiu. Muzyka była mu w ten wieczór tylko torturą ciała — straszną, nie do zniesienia. Pierwszy raz zrozumiał co może znaczyć w odpowiednim momencie istnienia taki dobór łagodnych samych w sobie dźwięków. Tengier urósł mu do rozmiarów symbolu samego zła, okrutnego bożka, poprostu skończonego drania. Zypcio wił się, ubity na miazgę w moździerzu własnej podłości straszliwym tłukiem walących się na niego metalicznie rozmlaskanych, nienasyconych do pęknięcia akordów, roztrwaniał się w mały ekskremeńcik w pustyniach zła, które stwarzały zygzakowate, kańciaste, kłujące, rozdzierające pasaże. Jeden temat powracał, gorszy niż bezczeszczenie hostji w mszy satanistycznej i potęgował się do niepojętego bezmiaru, wylewając się za krawędzie wszechświata, aż w Nicość. Tam było ukojenie i spokój — ale muzyka polegała na tem, aby go nie osiągnąć — chyba po skończeniu utworu. A to nie był utwór, ale poprostu potwór: rogaty, zębaty, kolczasty, coś jakby dinozaur zmieszany z arizońskim kaktusem. Dosyć!! Ta muzyka stawała mu się symbolem jakiegoś wszechświatowego płciowego aktu, w którym niewiadoma istność gwałciła w najokrutniejszy, perwersyjny sposób samo istnienie, w całości. Kiedy się to skończy? (Tengier szalał, zlany