Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

niczem. Świeżość zapachów orzeźwiła go jednak zlekka. „Może nigdy nie będę już miał w życiu na taki zbytek“ — pomyślał smutnie ubocznym, małym móżdżkiem, który gdzieś tam funkcjonował sobie, jak niepotrzebny nowotworek na zbydlęconem, upadłem ciele. W szumie wody nie dosłyszał, a że stał tyłem więc nie widział, że drzwi się otworzyły i klucz został wyjęty przez rączkę białą (i w dodatku okrutną) i że ukradkowe spojrzenie emaljowych gałek przesunęło się po jego zgiętej i wypiętej silnej postaci i zatrzymało się na chwilę ze smutkiem, strachem, z rozpaczą nawet na byczkowatym jego karku. „Tak trzeba“ — westchnęła Irina Wsiewołodowna. Drzwi zamknęły się cicho i klucz przekręcił się w dziurce bezgłośnie, od tamtej strony. Umył Zypcio ręce i twarz i zdawało mu się, że się opanował trochę. Wziął za klamkę — drzwi były zamknięte. „Kiz dziadzi?“ — wzdrygnął się cały. Nieszczęście zajrzało mu prosto w twarz, mimo, że właściwie nie wierzył aby takie głupstwo mogło być początkiem jakiejś istotniejszej serji. Więc stąd miała przyjść ta pierwsza próba sił. Więc to na to ojciec — ach, ten ojciec! kierował nim z za grobu jak marjonetką. Przyjaciel!!
— Hallo — rzekł drżącym głosem. — Proszę otworzyć. Toldziu, nie rób głupich „witz’ów“! — Z za dębowych drzwi posłyszał najwyraźniej śmiech. Śmiali się oboje. Nie przyszło mu na myśl wyjść na korytarz drugiemi drzwiami. (Były zresztą także zamknięte.) Wlazł na krzesło i zajrzał do sypialni. (Ruchy jego były tak przewidziane, jak ruchy owadów w laboratorjum Fabre’a.) Już przedtem zauważył blask spotęgowany: palił się wielki świecznik u sufitu i cały pokój = świątynia czci dla tego cielska, tonęła w jaskrawem świetle. Widział wszystko przez kryształowe kolorowe szyby, dziwnie zdeformowane i barwne. Przerzucał się od fijoletu do czerwieni, od czerwieni do szmaragdu i szafiru i widział, naj-