okrucieństwa — jakiś taki był irytująco-świńskawy i tak dobrze rozumiał o co chodzi i tak w każdym ruchu wiedział co robi. Nie — to M. S. Z. to dobra szkoła — „a maladièc, Toldzio“. Ale i straszny żal za „uciekniętem“ życiem zalał wszystko i zmętnił kwaśno-gorzkim posmakiem chwilę beztroski. Czy wróci do niej teraz ten jej najśliczniejszy chłopyś, biedactwo najdroższe! — co on się tam wycierpieć musiał na tem krzesełku... bo, że stał na tem krzesełku i patrzył o tem wiedziała napewno. Nawet cień wątpliwości nie przemknął jej przez głowę.
Genezyp łupić zaczął jak wściekły w drzwi wychodzące na korytarz. Po chwili otworzył mu Jegor, patrząc mu w oczy z pogardą i ironją. Zaprowadził Genezypa do małego pokoiku obok garderoby księcia, gdzie nastąpiła znowu zmiana spodni.
— Czy jest Zuzia, Jegorze. Mam do niej ważny interes. — Chciał zaraz na poczekaniu uwieść pokojówkę jako antydot przeciw tamtym przeżyciom. Już wszystko wchodziło w szary wymiar pospolitości. Jegor zrozumiał go odrazu.)
— Nie, paniczu. Zuzia pojechała na bal wszech-stanów do browaru nieboszczyka ojca waszego — dopowiedział chmurnie. (Czemu? Ach — zbyt dużoby o tem gadać. A kogóż naprawdę interesuje psychologja „łakieja“. Nawet ich samych nie — wolą czytać o dumnych hrabinach i książętach.) (Obchodzono dziś uroczyście przejście fabryki w posiadanie robotników, przyczem wyrażano niepowstrzymanie entuzjazm dla starego Kapena).
Genezyp zdruzgotany wewnętrznie i złamany fizycznie przez pijacko-onanistyczny „Katzenjammer“ („pochmielje“, „popijackie darcie w duszy“, „popijnik“, „popijawka“, „popijny sumienioból“, „piciowyrzut“, „glątwa“, „glen“), szedł znowu przez puszczę w kierunku domu. Teraz dopiero niewiadomo czemu jakby na złość właśnie, przekonał się, że od
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/257
Ta strona została uwierzytelniona.