Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.

nej z sosen i pomacał chropawy, liniejący pień. Dotykowe wrażenie obce było w zwykłości swej, całej dziwności wzrokowego wycinka. Bełtały się obok siebie te dwa światy jakości, nie tworząc jednej wizji tożsamego ze sobą układu. Genezyp miał wrażenie, że coś jednak w główce jest niedobrze. Żaden element jego duszy nie był na miejscu: wszystko zdyzlokowane, rozbełtane, rozkładało się, jak pakunki pogorzelców po sąsiednich placach na obcych miejscach rozszerzonej wymuszonem doświadczeniem jaźni. Ale nadewszystko przekonał się, że istnieją w nim, w czysto-życiowych wymiarach, takie otchłanie nieznanego, że praktycznie nie wiedział i nie mógł wiedzieć niczego pozytywnego o sobie — zupełna nieobliczalność. [Było jedno wyjście: wyrzeczenie się życia na zawsze. Ale do tej konieczności nie doszedł jeszcze.] A przytem ten obcy świat, po którym szedł teraz jak tułacz i wędrowiec, (ten, widziany na obrazku w dzieciństwie: las, ktoś brnie po śniegach, a u góry w „laurce“ siedzi zadowolone towarzystwo przy kolacji, zdaje się nawet przy wilji: dymiące półmiski i wisząca lampa, to, to chyba było już kiedyś.) Teraz zatęsknił pierwszy raz do matki — pierwszy, od czasu przyjazdu. Przekonał się jak wielkie płaty potencjalnych uczuć zostały już zajęte przez tamtą babę — kto wie czy nie na zawsze. A może będzie tak nawet po jej „ustąpieniu“: wyobrażał sobie ją w postaci ołowianych żołnierzy na kartach anatomicznego atlasu — spustoszone na zawsze okolice, na których ziemi nic już nie wyrośnie.
Robił się świt coraz jaśniejszy. Więc tyle czasu trwały te tortury! Przecież coś postanowić trzeba. Wiadomo było, że żądza wybuchnie najdalej po obiedzie z upiekielnionem, nieznanem natężeniem. Drażniący obraz spał, ale mógł się zbudzić lada-chwila. Aha — więc dobrze: nigdy do niej nie pójdzie. I zaraz myśl: przecież można tego nie traktować na serjo: nie kochać, udawać, a chodzić tak jak do jakiegoś bur-