jej porządnie zapłaci. Czem? Był goły — nie miał „przy sobie“ nic. A nawet tam dalej zdawało się, że niema „sumy psychicznej“ zdolnej opłacić cenę wywindowania się z tego upadku. Czekała jedynie męka. Ale młodość nie znosi takich stanów, chyba, że jest się artystowatym sflaczeńcem, takim tytanem znaczków na pięciolinjach w rodzaju Tengiera, którego nie czepia się żaden brud życiowy, bo się ukoniecznia, transformując na tak zwane „artystyczne konstrukcje“ — uświęca się i usprawiedliwia w innej sferze, jakościowo od życia różnej, z niem jako takiem niewspółmiernej. Nie miał Genezyp tej rezerwy, bo nie było w nim nic nawet z pseudoartysty: żył aby żyć, jak bydlę pierwsze lepsze, jeśli nie gorsze. Trzeba było szukać oparcia w rzeczywistych uczuciach.
I nagle ohydnie rozsłonecznił się od środka i pożałował szczerze, plugawie, poprostu, łzawo i sympatycznie, pożałował i matki i zmarłego ojca i śpiącej Liljan, a nawet tego wstrętnego, chrapiącego Michalskiego (Józefa). Bo jak mawiał Tengier, trawestując Słowackiego: „są poranki cudne gdy człowiek się budzi pełen miłości kwietnej do bydląt, a nawet i do ludzi“. Ocknęły się w nim arystokratyczne przesądy, ale na krótko. (Żeby matkę gwałcił w jego oczach ktoś z „ich sfery“, możeby nie istniał wtedy problem wstydu w takiem natężeniu. Niesłychanie wstrętna była mu ta myśl). Żal tych istot, zażgnąwszy się u ostatniego wiórka sentymentu, wysterkającego już nad samą nie-do-przejścia z powrotem przepaścią ostatecznych zwątpień w życie, obejmował swym brudnym płomieniem składy nagromadzonych w czasach szkolnych, dotąd martwych uczuć. One to były rezerwą w tej ostatniej chwili i to zawdzięczał znowu ojcu, jego piekielnej tresurze, pod której ciśnieniem tamte warstwy zachowały się aż dotąd niezużyte w stanie pierwotnym. Nie wiedział że na swoim nocnym stoliku już ma wyrok na przyszłość, źródło nowych utrapień i potęgi i to też z woli tego przemądrzałego, wesołego
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/269
Ta strona została uwierzytelniona.