Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/272

Ta strona została uwierzytelniona.

Niepodobny był do siebie zupełnie. Tajemne szaleństwo, gotujące się w pieczarach ducha do wylotu rzucało na jego rysy złowrogi cień. Nie wiedział co się z nim dzieje — ale był z siebie zadowolony. Mówił nieswoim głosem nie rozumiejąc jej słów:
— Zdawało mi się przez chwilę, że jestem starcem, że mam 90 lat. Niema mnie tutaj — jestem wszędzie. To tylko przypadek, że tu... Jestem szczęśliwy. — Na twarzy matki odbiło się zniecierpliwienie. — Ubierajcie się prędzej. Liljan może się obudzić. — To mówił już jakiś automat — nie on.
Minął śpiącą siostrę, której poza nie zmieniła się ani na włosek. Zdziwiło go to niezmiernie — zdawało się, że od chwili wejścia tu upłynęły wieki, a ona spała zupełnie tak samo, jak dawniej. Przeszedł do siebie i znalazł na biało-lakierowanym, tak zwanym w tych stronach „nakaśliku“, obok zsiadłego mleka i ciasteczek (jakże był szczęśliwy teraz, że przebaczył matce i to — och, co za szczęście! — dawało mu nową siłę w stosunku do tamtego zła, czyhającego na niego w brudnych płciowych zakamarkach [miłości przecie nie znał — czego się oburzać, a?]) i zobaczył, zobaczył obok dawnych zwykłych ciasteczek rozpieczętowany dokument urzędowy. Dziwna chwila przeszła — szaleństwo cofnęło się aż poza płciowe przegrody, w głąb samego ośrodka jedności i czyhało na swoją chwilę dalej. Czytał, a w głębi przyszłego życia majaczyła mu, rozpierająca tę przyszłość, władcza postać ojca — widział go takim, jak ostatnim razem: skrępowanego chustami tytana we fraku z orderami — tak kazał się pochować.
W dokumencie stało:

„Niniejszem w przeprowadzeniu przewodu rozporządzeń M. S. Wojsk L. 148526/IV A i L 148527/IV A rozkazujemy, aby Genezyp Kapen de Vahàz wstąpił dobrowolnie na przy-