bezczeszcząc. Nie czuł, że niszczy tem i siebie i ten ogonek siły, za który ledwo co się uczepił. Postanowił, że teraz nosa nie wytknie poza rodzinny kompleks: matka — nawet w połączeniu z Michalskim, jeśli już tak trzeba — (o — właśnie zamknęły się cicho drzwi za nieumytym, nieogolonym, „na chybcika“ ubranym, skacenjamerowanym kochankiem — zionął wódą, ale był piękny i do tego taki byk); siostra — teraz zrozumiał całą wartość tego, że miał bądźcobądź siostrę — ona będzie jego pośredniczką dla zdobycia prawdziwej miłości. (Kiedyś Toldzio wyjawiał mu na ten temat jakieś zazdrości, ale była w tem duża doza perwersji — teraz widział to Genezyp jak na dłoni). Matka, siostra i koniec. I niech nikt nie waży się wkręcać w to swoją nędzną (koniecznie nędzną) osobę, — tak, z wyjątkiem Michalskiego. To będzie jego, Genezypa, pokuta, że właśnie pozwoli matce na ten luksus, a może na większy jeszcze. Niech puszcza się stara, niech użyje życia — nie miała przecie tego, co tamta. Aż się wzdrygnął na to wspomnienie: potwór dał o sobie znać, że czuwa, że czeka tylko na odpowiednią chwilę, aby wpić się w jego niedoświadczone gruczoły i mózgowe centra. Ale narazie łudził się Genezyp, że wygra tę dopiero rozpoczętą bitwę. Nie wiedział co go czekało, nie na tym, ale na dalszych frontach.
Zaraz zaczął się pakować. Jako głowa rodziny postanowił, że wyjadą południowym kurjerem. Kiedy walczył z jakąś walizą, nie mogąc dopiąć klamer, weszła matka, ubrana w różowy (!) dawny zatulnik. Zbliżyła się do niego nieśmiało. Teraz dopiero zauważył jak odmłodniała i wyładniała.
— Przebacz, Zypku — nie wiesz, jakie okropne było moje życie. — Wyprostował się przed nią piękny i szlachetny.
— Przebaczam wszystko. A właściwie niegodny jestem tego, by komuś coś wogóle przebaczać, a tem bardziej tobie.
— Ale pozwolisz, że pan Michalski pojedzie z nami. Właśnie dziś i tak miał jechać. On się nami zaopiekuje. Ja jestem
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/274
Ta strona została uwierzytelniona.