Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/275

Ta strona została uwierzytelniona.

taka bezradna — wiesz.... — To odbierało mu trochę uroku, jako głowie rodziny.
— Ja zupełnie wystarczę jako opieka. — (Pani Kapenowa uśmiechnęła się przez łzy: „czyż to nie jest szczęście w nieszczęściu to wszystko“). Ale nic nie mam przeciwko panu M., ani nikomu, który mamie do szczęście jest i będzie potrzebny. Dziś zrozumiałem zbyt wiele... —
— A ta historja? — przerwała matka.
— Skończone — burknął. Ale jakieś przykre echo z głębi jego istoty przyniosło mu zupełnie inną odpowiedź. Odbiło mu się tamtym babsztylem jak cebulą. Ściskali się z matką długo.
Popołudniu mijali już okoliczne (koniecznie okoliczne) wzgórza, pędząc tak zwanym węgierskim ekspresem w kierunku tak zwanej regjonalnej stolicy K. Jechał z nimi (dziwnym zbiegiem okoliczności — Liljana wcale nie była taka głupia), Sturfan Abnol, który właśnie dostał był posadę „naczelnika literackiego“ (jak się wyrażał) w dziwnym nader (co to jest to słowo?) teatrzyku Kwintofrona Wieczorowicza. Gwiazdą tego „zawiedieńja“ była nieznana dotąd nigdzie Persy Zwierżontkowskaja, pół-polka, pół-rosjanka, praprawnuczka słynnego Zwierzątkowskiego jeszcze z pod Somo-Sierry. Miała przytem jeszcze jedną funkcję, ale tajną. I o tem później oczywiście.

Informacja: Sturfan z niebywałą siłą zabrał się do pozornie niewinnej jak pączek Liljany. Mimo całej ogólnej katastroficzności położenia wszyscy byli w cudownych humorach. Nawet Genezyp, nieświadomy klęsk przyszłości, pienił się jak kielich młodego, wyrosłego na lawie, wina. Rozkaz wojskowy w kieszeni to czasem dobra jest rzecz. Niewiadomo czy to piękne popołudnie w wagonie II-giej klasy ekspresu, pędzącego krętą linją pośród Beskidzkich Wzgórz nie było jedną z najlepszych chwil jego życia. Zaprzyjaźnił się nawet z Michalskim, który od wczoraj jakoś dziwnie nieśmiało zaczął się do niego odnosić.
Koniec części I-szej.