Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

pomniał. Nie mógł pomyśleć tak teraz. [Ale czemże były te pijane wrażeńka wobec obecnej chwili przebudzenia. Teraz dopiero zdawał się wiedzieć wszystko, a ileż chwil takich, coraz wyższych (czy niższych? — to zależy od charakteru całości splotu, od jego wykładnika w sferze etyki) stopni wtajemniczenia w misterjum świata, miał jeszcze przed sobą?]
A księżna zwróciła na niego oczy, wszechwiedzące w rozkoszy i w męce i oblizała go całego tym wzrokiem: był jej. „To ona wprowadzi mnie w to“ — pomyślał ze strachem i nagle poczuł koło siebie matkę jak żywą, jakby tu przy nim stała, broniąc go przed tą zwyrodniałą, starowatą nadsamicą. Przecież ta ukochana mama jest czemś zupełnie podobnem do tego potwora — jeśli nie aktualnie to potencjalnie. Mogłaby być taką rozpustnicą — i co wtedy? „Nic — kochałbym ją tak samo“ — myślał dalej z trochę wymuszonem dżentelmeństwem. „A jednak szczęście, że tak nie jest“. Poczuł zazdrość matki i tajemnicę straszliwą macierzyństwa — to, że ona ma do niego jakieś prawo — ale nie było w tem nic z uczucia wdzięczności. Mimo wszystkich tych pozornych związków on spadł skądś przypadkiem (tym najstraszniejszym, bo koniecznym — oto tajemnica) na ten świat i nikt nie jest za to odpowiedzialny — nawet matka — a tem bardziej ojciec. Źródło jego istnienia, ten ciąg zawiłych tragedji tylu ciał i duchów niezgodnych ze sobą i między sobą (i to wszystko dla wytworzenia takiego wyrodka) stał się na chwilę zrozumiałym. „Tem właśnie miałem być, raz na wieczność całą — takim właśnie, albo wcale.“ Miał intuicję bezsilności pojęcia przyczynowości wobec istnienia: poczucie statystyczności całej fizyki i „pochodności“ pojęcia przyczynowości psychologicznej z dwóch źródeł: konieczności logicznej i fizjologji, w granicy sprowadzalnej do fizyki. Ale o tem nie wiedział — miał się dowiedzieć nieco później. A zaraz obok śmierć — najwyższa sankcja osobowego istnienia. Tylko za tę