ności wobec pewnych rzeczy, które... — ale mniejsza z tem.
— Ach, tak: mówiliście państwo o tem tego wieczoru. Ale ja nie rozumiem...
— Milczeć! Byłem pijany. A zresztą (— zmiękł nagle i pomniejszył się o nieskończoność w psychicznych wymiarach —) bądź moim przyjacielem. Ja odpowiedzialności żadnej nie biorę — powtórzył uroczyście. — Będę ci mówił „ty“. — Genezyp skręcał się z niesmaku. Ale czuł, że poza tą chwilą ukrywa się coś, za co warto zapłacić choćby nawet przemijającym wstrętem do samego siebie. — Przytem nie zapraszałem cię zupełnie — przeciwnie, broniłem się przed tą wizytą — byłeś pijany — nie pamiętasz. — Umilkł, namyślając się jakby nad czemś niezmiernie przykrem, wpatrzony w pogmatwane desenie wschodniego dywanu na ścianie. Genezyp uczuł się dotkniętym.
— W takim razie — zaczął głosem, drżącym od wewnętrznego zranienia.
— W takim razie siadaj. Dostaniesz kawy. — Genezyp usiadł na kanapie pchnięty jakąś niepojętą siłą. — Widocznie miałeś jakiś cel ważny przychodząc tu, jeśli cię nie odwiodła szalona ilość złego fluidu, nagromadzonego wokół mojej osoby. — Wyszedł do sąsiedniego pokoju i słychać było jak sam krząta się koło maszynki. Po chwili siedzieli już przy stoliku, na którym dymiły się herbaciane filiżanki niezbyt subtelnie pachnącej, ale zato bardzo mocnej i słodkiej kawy. — A więc — spytał Tengier na tle ciszy, przerywanej tylko dalekim, „tęsknym“ dźwiękiem dzwonka od sanek. Genezyp przysunął się do Tengiera i wziął go za rękę (tamten drgnął). Poco czynił to? Poco kłamał? Czy to on był właśnie tym, który tak postępował? Bezwątpienia nie — a jednak... O — straszna jest komplikacja niektórych osobników. Te warstwy obcych osobowości, te ukryte szufladki, te skrytki o zgubionych kluczach — nie zna ich nikt, nawet
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.