sam delikwent... Na tle poprzedniego szczerego stanu metafizycznej ciekawości i nadziei, że Tengier rozwiąże wszystkie wątpliwości jednem zdaniem, działo się teraz coś życiowo-obrzydliwego, obcego i z niczem niewspółmiernego. A przytem takie to było wstrętnie swojskie, jakby już dawno... Wszystkiemu winien był Toldzio, który mu wczoraj z detalami zreferował całą tę historję. Już wtedy ogarnęło Genezypa niezdrowe podniecenie. Ale Toldzio nie był winien teraz, tylko dużo dawniej. I on, ten naiwny chłopczyk postanowił nagle oszukać Tengiera i udać jego ofiarę aż do „ostatniej chwili“, to znaczy do samego momentu gwałtu. Musi zdemaskować przed sobą dziwną potęgę tego człowieka, musi ją posiąść, wchłonąć w siebie, uczynić ją swoją własnością. On — ten ambitny chłopczyk to myślał — nie-do-uwierzenia prawie: on miał żyć czemś kradzionem, on, który chciał wszystko sam wynaleźć od początku, on, który wstydził się uczyć w szkole rzeczy zrobionych przez innych. „O — gdybym mógł całą matematykę napisać od samego początku, wtedy byłbym matematykiem“. Wszystko to zbłysnęło się w jednem zdaniu. Mówił je lekkomyślnie, wesoło prawie, a dla Tengiera była to jedna z najważniejszych możliwości mrocznego tryumfu nad jego własną brzydotą. Kto wie (no kto?) czy te chwile nie były istotniejsze dla jego muzycznej twórczości, niż wszelkie naprawdę przyjemnościowe i upokarzające niedociągnięciem „miłostki“ normalne. (Zwymiotować można od słowa „miłostka“. — Wiele jest słów w polskim języku, które jedynie w cudzysłowie są „gebrauchsfähig“, n. p. „dziarski“, „junacki“, „swada“ „werwa“, „wnikliwy“, „poczynania“, i t. p. słowa „wstydliwe“).
— Nie boję się pana zupełnie. Jestem zupełnie obojętny, ale jeśli pan chce, może pan się nie krępować. Jestem niewinny, tak zwany „prawiczek“, ale wiem wszystko i czuję
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.