jasnych przeczuć na dnie i zgasły zaraz, jak iskry za pędzącą w nieznanym kraju lokomotywą. — Nigdy nie miałem zamiaru. Chcę życia samego bez żadnych dodatków. — (Gdzież się podziała cała ta tak pożądana „literatura“). — Będę sobą na małym kawałku istnienia. — Nieszczerze mówił te skromności. Poprostu zestrachał się nagle jak koń przed samochodem i teraz łgał przed sobą z tego strachu.
— Nie tak to łatwo jak myślisz. Chcę dać ci kierownictwo siły bezimiennej, którą mógłbyś się bić, jak szpadą. Kogo zabijesz to obojętne. Może nawet siebie. Dobrze zabić siebie — żyjąc choćby potem dalej — to może największa sztuka. Musisz to umieć. —
— Ale jak to wygląda w praktyce? — (Nigdy się o tem nie dowiedział Genezyp.)
— Codzienny dzień — mówił zamyślony Tengier — Czyż ja to stworzyłem sam? Jestem we władaniu siły obcej, kosmicznej. —
— Czy w znaczeniu astronomicznem? — (Wszystko w głębi zionęło już nieznośną pospolitością. Aż skóra bolała od poczucia nieprzezwyciężonej nudy, zaciągającej nad światem całym. I ten potworny kontrast między tworem, a życiem artysty (choćby czort wie co się z nim działo w rzeczywistych wymiarach), który teraz dopiero pojął Genezyp, stawał się czemś tak nie do zniesienia, jak „wymierzanie niewymiernej liczby“. Już, już i jeszcze nie — a dosyć tego. Życie trzeba brać kawałami, choćby w każdej cząstce kryła się nieskończoność.)
— Głupi jesteś. Mówiąc „kosmiczny“ myślę o wielkich prawach całego bytu. — W oświetleniu tamtej nudy nawet tylko co przeszła chwila muzycznego zachwytu wydała się Genezypowi niegodną komedją, na tle nieprzyjemnie denerwującego hałasu. „Tak samo byłoby, gdybym słuchał huku jakiejś olbrzymiej maszyny. Tak — ale olbrzymiej. Wielkość
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.