niego doskonałym okazem dla spotęgowania własnej ważności, przez projekcję prawie urojonych koncepcji na cudzą jaźń.
Weszła pani domu, niestety pozornie tylko uduchowiona nieduża blondynka. Miała wąskie oczy o jasno-orzechowych tęczówkach, wystające policzkowe kości i idealnie prosty nos. Tylko w wąskawych ustach czaiła się przewrotna zmysłowość, a szerokie szczęki nadawały jej twarzy (ale po przyjrzeniu się) coś dzikiego, prawie zwierzęco-pierwotnego. Głos miała niski, metalicznie dźwięczny, gardłowy, łamiący się jakby od łez i utajonej namiętności. Tengier niechętnie przedstawił Genezypa.
— Pan baron pozwolą z nami na kolację — rzekła trochę uniżenie pani Tengierowa.
— Bez tytułów, Maryna — przerwał ostro Putrycy.
— Oczywiście Zypcio zostanie. Prawda, Zypek? — akcentował niesmacznie to mówienie „na ty“. Widocznie chciał zaimponować tem żonie.
Przez zimną sień przeszli do drugiej części domu, urządzonej po chłopsku. Dwoje dzieci Tengierów żłopało już kwaśne mleko. Mdły nastrój psychiczno-zapachowy dusił Genezypa za gardło. Niewspółmierność tamtego pokoju z tym, rozmowy z rzeczywistością, była aż nazbyt nieprzyjemnie widoczna. A jednak i w tem objawiała się przykra potęga gospodarza domu. „Jakże wstrętna może być czasem siła“ — myślał Genezyp, obserwując oboje Tengierów, jako jeden kompleks. Mimo, że nie wiedział nic na ten temat, myśl o fizycznem zetknięciu tych dwojga obrzydliwa była aż do bólu. Przez otwarte drzwi drugiego pokoju widać było duże łoże małżeńskie, widoczny symbol tej wstrętnej kombinacji ciał. Stosunek płciowy takiej pary musiał być jakiemś nieznośnem cierpieniem, podobnem do spotęgowanego „malaise“ w skórze podczas influency, do nudy w jakimś saloniku z względ-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.