Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

nie trzecio-rzędnymi gośćmi podniesionej do niewymierzalnych potęg, do więziennej rozpaczy, do bolesnej tęsknoty psa na łańcuchu, patrzącego na zabawy innych, wolnych psów. Oboje stanowili takiego psa — dwuosobowego. A jednak musiała w tem być jakaś przewrotna rozkosz. (Pani Tengierowa zlekka podobała się Genezypowi, ale wyraźniejsze uczucia w tym kierunku przysłaniał obraz tamtej wiedźmy.) Spuścić ich z łańcucha — to było w tej chwili jego marzeniem. Tak było jak on myślał, ale Tengier zautomatyzował swoje cierpienia w tak genjalnie zawiły sposób, że mimo iż teoretycznie wiedział o innem życiu, szczęśliwem, bez tego podkładu bolesnej obrzmiałej jak pęcherz uremika nudy, to jednak praktycznie inne istnienie było niewyobrażalne jak cień graniastosłupa na kulę w czwartym wymiarze i taka banalna rzecz, jak naprzykład no — jazda własnem autem po francuskiej rywjerze, langusty, szampan i drogie dziewczynki, przedstawiała się tak abstrakcyjnie, jak symboliczna logika Afanasola Benza. Całe życiowe nieporozumienie przechodziło najprzód przez osmotyczną błonę czystych dźwięków i tam to następowała sublimująca transformacja bezwstydnej pospolitości w inny wymiar usprawiedliwień. Ale jak działo się to właśnie, nie wiedział nikt, ani sam Tengier. Przejście było tak szybkie, jak od stanu pijaństwa do zakokainowania — „czik i gotowo“ — niewiadomo jak i kiedy. „Tajemnica genjuszu“ mawiał czasem sam wynalazca tej metody po pijanemu.
Ciężkie milczenie gniotło wszystkich od środka. Nawet dzieci, do których usiłował się czulić Putrycydes, odczuły obcość atmosfery, ściętej jak białko od kwasu, przez nieznanego gościa i potworną dawkę rozmowy poprzedniej. [W czasie wakacji nie wolno było Zypciowi chodzić nigdzie, prócz na sportowe wycieczki z „jogrem“ Zygfrydem i z tego powodu nie znał on najbliższego nawet sąsiedztwa. Nawet na