dzaju, tę co w przybliżeniu nawet nigdy nie wróci. Napróżno starał się złożyć ją z kawałków wspomnień: on, las, wilki, Tengier, żal życia i tego, że nie pozna miłości (ach, ty drogi!) — to wszystko było i teraz też. Ale tamta chwila, w tylko co przepłyniętej przeszłości, wyrywała się z ciągu zdarzeń, jakby punkt wydarty z linji prostej w trójwymiarową przestrzeń. „O tajemnico wejdź jeszcze raz we mnie, zagość na jedną sekundę choćby, w moim biednym móżdżku niedoświadczonego młodego byczka, abym mógł zapamiętać twoje oblicze i mógł przypomnieć cię w najgorszych chwilach, które nadejść muszą. Oświeć mnie, abym ominął straszliwości, które są we mnie, bo tych poza mną nie boję się“ — tak miamlał coś Zypcio, idąc ze zwieszoną głową za małpowatym stworem w huculskiej, baraniej rogatej czapie. Nie były wysłuchane te błagania. Las szumiał głucho, nieruchomo — szumiała sama cisza.
Za chwilę byli już na Białozierskiej Polanie, otaczającej pustelnię kniazia Bazylego. Była jedenasta.
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie I.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.