chicznych, cyklotymicznych) czysto „intencjonalnych“, oraz dziwność najrzadszych narkotycznych omamień i najwyuzdańszej dobrowolnej śmierci w sadystycznych torturach, zadawanych przez Nią, jakiegoś wyśnionego kobiecego hyperbelzebuba. A przytem „namacał“ (w analogji do banału) całej tej sprawy był dość nikły.
To była rzeczywistość, to, co się tam działo. A reszta (niby ten świat) stało się jakąś podłą imitacją nawet nie tamtego, tylko czegoś niegodnego istnienia wogóle, czegoś nie–do–przetrzymania w swej złowrogiej, niczem nienasyconej nudzie i pospolitości. Istnienie wogóle, nieprześwietlone głęboką metafizyką, jest czemś zasadniczo pospolitem, choćby je nawet wypełniały nadzwyczajności w wymiarach Londona, czy nawet, nawet Conan Doyle’a. Jakże tu żyć dalej „bywszy“ już raz w tamtym świecie? Nienasycony (ale nie metafizycznie tylko nonsensowo) Kwintofron stwarzał przez swój piekielny teatr, to samo nienasycenie u innych. Ceny miejsc były potworne i tolerowano tę budę w sferach rządowych (o których nikt nie wiedział jakie au fond są) bo jakiś referent M. S. W. [zdaje się, że Picton–Grzymałowicz] dowiódł w swym referacie właśnie, że dla ludzi o pewnym cenzusie finansowym ten właśnie teatr dobry jest z punktu widzenia militaryzacji kraju, bo pobudza w nich t. zw. „kawalerską fantazję“: tryń trawà morie po koliena. Tę manję bowiem posiadał zarówno kwatermistrz, jak i Syndykat Zbawienia. To, że pewnym bydlętom dobrze jest bez metafizyki nie dowodzi jej bezwartościowości. Wszystko zależy od skali wartościowań. Ale czyż mamy opierać się właśnie na standarcie bydlęcości? Najgorszy jest pół–nonsens życia osobistego i społecznego, najgorsza jest połowiczność wogóle, ta zasadnicza cecha naszej epoki. Albo absolutyzm, albo organizacja mrówcza, faszyzm, czy bolszewizm — wsio rawno; albo szał religijny, albo prześwietlony na wskróś intelekt; albo Wielka
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/120
Ta strona została skorygowana.