szego rzędu wyszło naprzeciw niego z uśmiechniętą twarzą najwyższego szczęścia. A może nie było to wszystko takie już bardzo straszne? Może inne kryterja — — — ach, dosyć. W każdym razie był w tem wyrok bezwzględny na niego, wydany przez przypadkowe sprzężenie wrogich mu sił. Ale jakich sił? Jasnowidzenie nie wróciło. Był pokonany zawczasu przez coś od niego „akurat“ o głowę wyższego. Ale co u cholery?! Nie była to przecież jej inteligencja. Sama hypoteza taka jest śmieszna. Po perspikacji księżnej mało kto mu tem właśnie mógł zaimponować. Nie — coś absolutnego na całej linji: zasadniczy sprzeciw i to (z góry wiedział, choć uwierzyć nie chciał) nie–do–pokonania. Ale w czem to było na Boga, bo przecież wiedział, że się podoba jako ten zadatek na mężczyznę, którym jeszcze właściwie nie był. Powinien był odrazu teraz wyjść i nigdy jej więcej nie zobaczyć. Mówił to wyraźnie jak nigdy dajmonion. Iluż nieszczęść uniknęliby ludzie, gdyby słuchali takich tajemniczych głosów, które zawsze napewno prawdę mówią. To jest podstawa katolickiej teorji łaski: każdy na tyle zna siebie, że mógłby zawsze uniknąć pewnych rzeczy, w których wogóle woła jego coś do gadaniaby miała. Ale został na swoją, a może i jej zgubę. (Straciła przez to część swej bestjalskiej siły, którą mogła była w pewnej krytycznej chwili inaczej zużytkować — ale o tem później). „A może właśnie wyjdzie z tego coś dobrego?“ — kłamał jak mały chłopczyk, naiwnie, bezpretensjonalnie. Łzy miał w gardle od kłamstwa, takiego dobrego, poczciwego. „Tak wszystko będzie jeszcze dobrze“. Ponury cień padł na roześmianą przed chwilą dolinę życia. Beztwarzowe postacie nienarodzonych złowróżbnych myśli czaiły się ze wszystkich stron. Napewno wiedział, że tego czegoś nie pokona i z całą podwójną świadomością został.
— Zypcio tak strasznie się panią zachwycał — rzekła, zdławionym przez tremę głosem, Liljan. Miał wrażenie, że nie
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/133
Ta strona została skorygowana.