kilku kelnerów i wyznawców życia samego w sobie rozbije się nawet sam mur chiński.
Zapomniał Genezyp zupełnie o istnieniu Tengiera: że to on był przecie twórcą tej muzyki, którą „okraszano“ tak „hojnie“ (tak pisano w afiszach) przedstawienia u Kwintofrona [Sam Kwintofron, chudzielec o blond–wąsach i cudownych błękitnych oczach, pił teraz szampusia z panią de Kapen i Michalskim, tłomacząc im istotę realistycznego deformizmu w teatrze.] i która dodała tak piekielnego uroku znikomości i niepowrotności i tego charakterystycznego „darcia się w nieskończoność“, chwili poznania się z Persy. Był to przeciwny biegun życiowego działania muzyki w stosunku do tego momentu w szkole (Boże — jak dawno to było!) kiedy zczepił się Zypcio poraz–pierwszy z duchem Wodza. Gdy na salę wpadł wreszcie spóźniony Putrycydes (teraz naprawdę już zgniły), cała przeszłość buchnęła jak nieprzeźroczysty kłąb dymu z dna genezypiej istoty i rozwiała się w ohydzie wykasetowanego stropu dancinglokalu. Za tym dymem, z przerażającą jasnością, jak pejzaż na wojnie: skądinąd łagodny, a w chwili takiej na okropno dziwnie odmieniony, ukazało się tło dawnych zdarzeń, a na niem ONA, prawie tak okropna, jak wojenna rzeczywistość, narzucona na zwykły podkład planetarny codziennych spraw ludzkich. Z natężeniem zdolnem mur przewiercić patrzył czy między wchodzącymi za Tengierem monstrami z teatru nie ujrzy tej, w której istnienie teraz prawie nie wierzył. Nic z tego — zatrzymały ją obowiązki wobec całego kraju, może nawet ludzkości całej, obowiązki nieomal kosmiczne. Tengier oświadczył, że Persy nie przyjdzie — migrena. „Nie mogła to zrobić tego dla mnie mimo migreny“ — myślał w kółko nawpół zbaraniały Zypcio. O gdyby mógł wiedzieć co działo się w tej chwili, (ten urok jednoczesności), w jaki sposób „der geniale Kotzmolukovitch“ podtrzymuje w sobie właśnie
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/140
Ta strona została skorygowana.