przymieszki specyficznych stanów ducha, które tylko pewne osoby wzbudzić umieją. Najdziksze sztuczki byle kurwa potrafi, ale to nie to.) Ach, gdyby to wiedział Zypcio, toby może naprawdę poszedł tam i roztrzaskał butelką burgunda beztroski łeb swego najwyższego idolu, a potem zniszczył i ją i siebie w jakimś hypergwałcie, jakiego nie znała dotąd ziemia. [„I czy nie szkoda, że takie rzeczy, przynajmniej w tak wczesnych stadjach rozwoju danych indywiduów, nie przytrafiają się częściej? Czyż ogólny „tonus“ całego społecznego organizmu nie byłby więcej natężony? Może wszędzie–indziej, ale nie u nas. A czemu? Bo jesteśmy rasą kompromisiarzy we wszystkiem. I może chińczycy po nas przejdą tak jak niegdyś przewalały się przez inne narody hordy Kublaja(?) czy Dżyngischana, a my odegniemy się (ale nie odgięciem siły, tylko miernoty) i wrócimy znowu do naszej mdłej, poczciwej, kłamliwej demokracji“ — tak mawiał nieśmiertelny Sturfan Abnol, jedno z najbardziej trujących bydląt naszych czasów. Że żył dotąd wśród tak natężonej ogólnej nienawiści, było jednym z cudów tej niezapomnianej epoki, który jednak mało kto należycie doceniał. Potem zato po jego śmierci już w t. zw. „okresie złotym“ piśmiennictwa polskiego, dawno po tresurze chińskiej, pisano o tem całe tomy — całe tabuny gnilnych pasożytów i hjen literackich żywiły się jego duchowem ścierwem aż do zupełnego przesytu.] O gdyby to można jednocześnie w jakiemś telekinie oglądać: tu nocne ćwiczenia oszalałych z uwielbienia konnych artylerzystów, zdeklanszowane tylko co przez Wodza; tam posiedzenie rady trzech (trójwidmia, które niejedną zjawę na porządnym seansie zdystansowaćby mogły); tu szwargotowe konszachty finansowych przedstawicieli Zachodu z Jackiem Boroedrem, a tam wielkie X tego różniczkowego równania z pochodnemi wszystkich rzędów, nurzające się w najszaleńszem, najświńszczejszem prusko-francuskiem
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/153
Ta strona została skorygowana.