teatru. A potem znienawidzisz mnie od nadmiaru męki i będziesz mnie chciał zabić, ale nie będziesz miał siły i wtedy będę cię kochać najwięcej. To będzie rozkosz... — Wyprężyła się zlekka rozchylając usta i nieznacznie rozchylając nogi, a oczy jej zaszły mgłą. Zypcio wił się. Ach — wydrzeć z niej młodą i brutalną łapą wnętrzności i żreć je cuchnące nią, pełną gębą... — I ty będziesz już tylko jedną myślą o mnie, jednym orgazmem męki, jednem pęknięciem z niewysłowionej żądzy i wtedy może... Ale to bardzo nieprawdopodobne bym ci pozwoliła dotknąć się do siebie, bo wolę śmierć, niż ohydną prawdę nasycenia i nudy. Sama też męczę się do szaleństwa... Kocham cię, kocham... — Skręciła się cała z bólu jakby żgnięta rozpalonem żelazem w sam centr cielesnej rozkoszy i zakryła się kołdrą po szyję. Mignęły mu tuż przed nosem różowe jej pięty i zaleciał go jakiś zapaszek nie z tego świata samicy. (Zawsze tak było po tamtych historjach.) Persy doznała tego prawie psychicznego dreszczu, który tamten mistrz masochistycznego zbyczenia nazywał sobie „po żołniersku“ (panie tego) „zmajtczeniem się w międzygwiezdną pustkę“ i co było wstępem do bardziej realnych rozkoszy. Ach, ten jego ozór piekielny, umiejący napinać rozkosz do niewytrzymania, a przytem ta świadomość, że to ON sam, tam... A, nie. Zypulka dobry był jako dekoracja: dziecinna kalkomanja na metafizycznym urynale, w którym pływało w podejrzanych wydzielinach serce tamtego tytana. Bo to, że poza wszystkiemi „detantami“ kwatermistrz kochał ją — wiedziała. Cudownie ułożyło się życie — pełne było, że szpilkiby nikt nie wścibił. Miała rację ciocia Frągorzewska: trzymać w ręku taką bombę przeznaczeń i bawić się jej lontem z tą świadomością, że wszystko może trachnąć lada chwila — „taż to panie jest pirsza klasa“ i koniec.
Przez chwilę Persy łkała głucho histerycznem, suchem
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/162
Ta strona została skorygowana.