— Spadłam wczoraj ze schodów po trzecim akcie — odpowiedziała Persy z minką bolesną i uśmiechem pełnym niewysłowionej słodyczy. A w uśmiechu tym przesunął się przed intuicyjnym pępkiem młodego męczennika fatalny, niezartykułowany obraz jakichś dzikich, niepojętych gwałtów. I mimo, że wiedział coś nieprawdopodobnie potwornego, wiedział napewno, mocą przedziwnej hypnozy, to coś zamiast go do niej zniechęcić, całkowicie bez reszty przetransformowało się na jeszcze straszniejsze jej pożądanie. Spalał się jak papierek w gruszce Bessemera, wyjąc głucho na bezwodnych pustyniach ducha. Nie było ucieczki z tych mąk, a także i z wyżyn oficersko–męsko–natchnionego poglądu, którego symbolem był kwatermistrz — było to właściwie czyste kondotjerstwo, ideje narodowe w tym wymiarze nie grały już najmniejszej roli — to jest w tym stopniu „zoficerzenia“. Sam Kocmołuchowicz nie wierzył już we wskrzeszenie spróchniałych narodowych uczuć. W szkołach mówiono na ten temat parę prostych dogmatów na początku kursu, a potem obnoszono tylko w tryumfie jak sakramenty abstrakcyjne pojęcia: honoru i obowiązku narówni z pojęciami: słowności, odwagi, punktualności, dokładności w rysunkach, jasności wysławiania się i czysto fizycznej sprawności. Kierunek automatyczny panował wszędzie wszechwładnie. (Podobno Murti Bing zgadzał się z tem w zupełności.) W idejowym mroku poruszały się wylękłe manekiny. Każdy co miał głębszego skrywał i chował starannie przed ogółem — te rzeczy (właściwie co?) niski miały kurs, szczególniej jeśli związane były z dawną metafizyką, lub religją. Panowała jedna psychoza niepodzielnie: strach przed obłędem. Genezyp był naprawdę wyjątkiem.
Ale w tej złej chwilce rzuciło go nagle o ziemię i on, asymptotyczny oficer, przyszły „eddekan“ Wodza i obecny pegiekwak, gryźć zaczął dywan, dławiąc się włóczką i prychając
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/165
Ta strona została skorygowana.