w których nie cierpię, ty moja morfinko najsłodsza. Tak mi dobrze jest jak wiem, że jesteś taki mój, jak tak się prężysz cały do skoku, o którym wiesz, że nigdy nie nastąpi. Jesteś napięty jak łuk, z którego nigdy strzała w przestrzeń wolną nie wyleci. Chcesz wiedzieć co jest w tamtym pokoju? Chodź. — Wzięła go za rękę (ha! ten najwyższy gatunek skóry, na który niema rady, chyba rżnąć nożem, maczanym w witryjolu), zawijając się drugą niezrównanie wabiącym ruchem w dziwny (czemu? bo jej) biały zatulnik. Wstał zdrętwiały od męki. Wyjęła klucz z jakiejś chińskiej szkatułki i otworzyła drzwi na lewo od łóżka. Sąsiedni pokój był prawie pusty. Genezyp oczami zgłodniałego sępa rozglądał się po tem miejscu, które tyle go kosztowało niezdrowej ciekawości. Czemu właśnie dziś? Stało tam oficerskie polowe lóżko, dwa krzesła, na nich książki (jakieś lotnicze konstrukcje Mokrzyckiego, mechanika Love’a, „Evolution créatrice“ Bergsona i I–szy tom skonfiskowanej przed 70–ciu laty powieści zgrzybiałego Kaden–Bandrowskiego: „Cham czy automat“ — a, jeszcze na łóżku leżała logika Sigwarta i „Corydon“ Gide’a. — Dziwny melanż.) i okropny metalowy t. zw. tutaj „nakaślik“, na którym leżała pęknięta ikona z Bożą Matierą Poczajowską. Umywalni nie było — trudno. Czuć było tylko dym papierosowy i coś nieuchwytnie, plugawie męskiego. Zypcio zadrżał. Ona mówiła, drażniąc go do potworności przeciąganiem głosu i pewnemi dobrze odmierzonemi pauzami w odpowiednio dobranych miejscach, wywołując skurcze brwi, powiek i ust i przepływanie buro–krwawego cienia przez umęczony pysk. Każdy objaw taki łykała, jak głodny pies kawał mięsa. Znane i piekielnie nudne metody. Trzeba być tylko wstrętnym, młodym durniem, żeby się dać na to nabierać. Czemu ten bałwan nie zaczął żyć normalnie, nie zerwał z temi obiema babami, nie puścił się poprostu z jakiemiś łatwemi, ładnemi, pospolitemi
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/175
Ta strona została skorygowana.