tyle. Nie sądźmy jej zbyt surowo — wina jest zawsze po stronie mężczyzny.
„Ach, wiedzieć o niej wszystko, wszystko, wszystko...! Wedrzeć się do tej wspaniałej, małej, kształtnej blond–główki, rozerwać komórki tego dziwnego (ach, — jakże w istocie pospolitego!) móżdżku, rozdrapać wszystko, wylizać, wywąchać, wchłonąć“. Ale Persy skąpa była w wyjaśnieniach. Nawet gdyby dać je chciała, nie miała na nie odpowiednio zróżniczkowanych pojęć. Mogła to przedstawić jako takie w tym wstrętnym lupanarze Kwintofrona, ale mówić o tem — ani rusz. Udawały się jej tylko te sadystyczne gędziolenia — to umieć robić musiała — aby żyć. — Ale to nie usta jej mówiły, tylko szeptały swem obmierzłem specjalnem „narzeczem“ jej, tak zwane naukowo i obrzydliwie: „wargi sromne“. Genezyp czuł dotąd taką prawdę we wszystkiem, mimo jej tych gadań o wszechkłamstwie, nadfałszu i hyperbladze. Czemu ona go nabiera teraz z tym całym pokojem i jego tajemnicą?! Tak wierzył jej dotychczas bezgranicznie! Każde słowo jej — samo słowo bez odpowiednika — było rzeczywistością stokroć głębszą od istnienia jakiegokolwiek realnego przedmiotu, a ona naumyślnie chce w nim wzbudzić podejrzenia! Poco? Na Boga, poco?! O, kretynie...!
Nagle, szybko, a nawet pośpiesznie wyprowadziła go stąd za rękę i zmusiła do wysłuchania jakiegoś nowego teatralnego „kawałka“ Tengiera. Grała na fortepianie bardzo nierytmicznie, spazmatycznie, uczuciowo, wogóle podle. Muzyki używała jedynie jako środka potęgującego dookolną płciową atmosferę. Czy ten hałas potrzebny jej był dla zamaskowania czyjegoś wejścia do tamtego pokoju? Jeszcze nigdy przy nim nie grała. Okropna niepewność szarpnęła nim — ale na krótko. Niech lepiej trwa ta męka nieokreślona, niż żeby miało zajść coś, co mogłoby ich rozdzielić.
Był gorący, duszny, mokry wieczór czerwcowy. Deszcz
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/177
Ta strona została skorygowana.