jących sobie sprawę z własnego istnienia, duchowych chudzielców. A wszystko to było złe, zazdrosne, pełne wzajemnej pogardy i napuszone, operujące w rozmowie ciągłemi przykremi aluzjami i złośliwościami, na które niewiadomo było jak reagować. Bo Zypcio złośliwym nie był i cierpiał na „esprit d’escalier“ w formie ostrej. Nie reagował drugi raz, trzeci, czwarty, aż nagle robił awanturę o byle chamską poufałość i zrywał stosunki, co mu wyrabiało opinję „nadwrażliwego“ psychopaty, jakim faktycznie był. „Zbyteczna wrażliwość“ — myślał z goryczą. — „Dobrze, ale jest to wyrazem pewnej subtelności. Czemu na mnie nikt się nie skarży? Czyż ideałem naszym ma być chamstwo i niedelikatność?“ Ale cóż pomóc mogły takie myśli? Trzeba było się izolować, bo „przypuść tu raz chama do konfidencji — zaraz ci na mordę wlizie“. A robić przykrości i peszyć ludzi Zypcio nie umiał wcale — był wogóle dobry, poprostu dobry — co tu ciekawego można o tem powiedzieć.
O, wstrętny był ten przeciętny inteligent polski tych czasów! Lepsi już byli nawet wysokiej marki dranie, lub poprostu tłum (ale zdaleka), w którego zwojach i skrętach czaiła się złowroga, bezlitosna przyszłość przeżytych warstw ludzkości. Całe społeczeństwo zepsute fałszywą, amerykańską „prosperity“, zdobytą za pieniądze ościennych i nieościennych pół-bolszewickich państw, tych hodowców „przedmurza“, — całe społeczeństwo (powiadam) było jak zepsuty jedynak tuż przed stratą rodziców i pieniędzy, który dziwi się potem, że cały świat nie zajmuje się tem, aby on miał dziś obiad i nie może pojąć, że nikogo to nic nie obchodzi. Tak też było później.
Kocmołuchowicz, wyczerpawszy w swej manji produkowania oficerów całą prawie zbywającą poza urzędami inteligencję, sięgnął już porządnie w pół-inteligencję, a nawet domacywał się wprost do sfer najniższych, do tak zwanych
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/18
Ta strona została skorygowana.