znowu gdyby tej Iriny Wsiewołodowny nie było wcale, „taż to panie byłby poprostu szkandał“ — gdyby nie ta klapa bezpieczeństwa — ten powiedzmy otwarcie kubeł na spermę — to coby było? Możeby dawno już dokonał tych swoich niespełnionych zbrodni i odpadł od Wielkich Cyc Istnienia syt życia po wieki wieków. A tak musiał trwać i trwał sam w męce, ohydny i przeklęty. I to on, ten młody Zypcio, „dziecko szczęścia“, dla szczęścia chowany i pielęgnowany, jak rzadka roślina jakaś, to „Luxusthierchen“, jak go nazywała ciotka, księżna Blińska-Gloupescu. A ona, na wyjezdnem, (we wspaniałej walizie od Pictona zapakowana była złota miseczka i dyscyplina z ołowianemi gałeczkami) lekkiemi pół–słówkami i muśnięciami, stwarzała w nim stany obce mu i straszliwe w ich zahamowanej zbrodniczości. Chciał mordować jak nigdy — tylko nie wiedział kogo. Dobroć i poświęcenie, odwrócone, wypatroszone nawywrót („Transformationsgleichungen von Gut und Böse mit dem unendlichen Genitalkoeffizient des Fräulein v. Zwierżontkowskaja“) przybierały powoli postać mglistej, niewygodnie bezsensownej zbrodni: „quite a disinterested murder“. Knuł się spisek na nim samym, przeciwko niemu samemu. Przewodniczył ten ciemny gość z piwnic duszy, poczęty z samego zła, bezosobowego, obojętnego, nieprawdopodobnie plugawego.
Aż wreszcie którejś (trzeciej czy czwartej — to obojętne) nocy po powrocie Persy ze stolicy (niemożebnie święta była i poprostu roztkliwiona) nagle wszystko się Zypciowi przewróciło we łbie, jakby mu ktoś ten nieszczęsny łeb potrząsnął z całej siły i zakręcił w wirze o szybkości conajmniej cząsteczek α. Pozamieniały się komórki w mózgu jedne za drugie i kasza powstała niesłychana. Trzymał, trzymał, trzymał siebie, aż nie wytrzymał i pękł wreszcie z okropnym, bezgłośnym wewnętrznym hałasem. Rozpadła się jaźń
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/182
Ta strona została skorygowana.