Mówił: (nie on tylko to, a raczej przez to mówił gość ze dna):
— Musisz dziś. — (śmiała się rozkosznie) — Albo, albo — a jeśli nie, to śmierć. — (Nie zdjął nawet palta i rękawiczek. Gorąco było nieznośne, pochmurno–lipcowe.) — Ja mam dosyć, ja nie wiem kim jestem — ja ciebie już nie chcę, nie wiem kim ty jesteś — wszystko mi się przekręciło na drugą stronę — nie wiem czego chcę, ale coś musi się stać, bo inaczej pęknę — ja nie–wy–trzy–mam. — Twarz jego zrobiła się straszna: jakieś nieludzkie uduchowienie połączone z takiej marki zahamowanem bydlęctwem i jeszcze coś — coś, z czego Persy nie mogła zdać sobie sprawy, coś, co widziała poraz–pierwszy. Obleciał ją straszek, ale jeszcze stosunkowo dość miły, a jednocześnie piekielna ciekawość co też będzie dalej, oblepiła jej ciało: czuła dreszcz tej ciekawości w udach, a nawet w łydkach. Chwila była dobra, ale czy troszeczkę nie przeciągnięta? Dalej, dalej... Ten mówił: wymiotował słowa z trudem, kawałami, niestrawione, okropne. Właściwie słowa były zwykłe, bo cóż poza poezją, słowami niezwykłego wyrazić można — ale ton, ton i „dykcja“ i to gardłowe duszenie się: zdawało się że wszystkie bebechy podchodzą mu pod samo gardło jak kłąb robaków, że za chwilę wyrzygnie całego siebie na perski dywanik („persicki kawiorek“ jak mówiła Persy) i zostanie z niego (Zypcia) tylko cienka skórka, wywrócona jak pończocha. — Ty musisz, albo ja... Nie... Trzymajcie mnie Wszyscy Święci, bo za chwilę nie wiem co zrobię. Nie wiem — to jest najgorsze. Ja cię nie potrafię nawet zgwałcić, bo cię kocham. — A co było najstraszniejsze to zupełny bezwład płciowy: złowroga cisza przed wybuchem orkanu. Zdawało mu się, że nie ma i nigdy nie miał genitalji. To się odbywało w tych hypergenitalnych sferach płciowości: coś najgorszego, co może być, coś nieodwracalnego, jak trzeciorzędne zmiany kiłowe. —
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/185
Ta strona została skorygowana.