istnieńko samotne, przesycone tą samą tajemnicą, która wypełnia wszystko. Właściwie powinnoby się zlać z tem wszystkiem, powinnoby nie być nic, a jednak odgraniczone w niewiadomy sposób „ja“, trwa oddzielnie ku zgrozie własnej i innych podobnych mu nędzot. To był szczyt metafizyki Zypcia. Tak — to wszystko jest takie, a ona...? Głupia kurka! Byle tylko „alibi“ i niech ją... Patrzył na szafkę z tualetowemi przyborami, jak na rzecz najdziwniejszą na świecie całym. Przynależność tych przedmiocików — (należących do tamtego, metafizycznie obcego świata) do tego właśnie istnieńka oddzielnego, no, tej siostry, wydała mu się czemś potwornem aż do śmieszności. Rzadko ten, który ma siostrę, jest w stanie odczuć dziwaczność tego faktu. To stało się teraz. Wyróżnienie tej osoby właśnie z pośród miljonów innych i to wyróżnienie nie podlegające jego woli, zdawało mu się ciężarem nie do zniesienia i przymusem gorszym od siły ciężkości i równań Maxwella czy Einsteina. (Jak raz się zrozumie, że fizyka nic nie może pomóc na niezrozumienie istoty Bytu, to tak mało już obchodzi to, z jakiem przybliżeniem opisany jest świat. Między Heraklitem, a Planckiem są już tylko różnice ilościowe. Co innego filozofja — ale o tem gdzieindziej.) Ciągłe ocieranie się o tajemnicę w każdej chwili życia, w najtrywjalniejszych nawet sytuacjach. Na szczęście świadomość tego nie trwa ciągle. Gdyby tak było, czyż możnaby czegokolwiek bądź na tym mizernym światku dokonać?
— Idź — powtórzyła Liljan zmęczonym, dziecinnym głosikiem. Już nie miał do niej pretensji, że nie mówiła do niego językiem jego własnej dziwności. Poczuł, że był niesprawiedliwym i zrozumiał ją nie jako element obcego i groźnego świata, tylko jako cząstkę samego siebie w tamtem wewnętrznem morzu pustki i nonsensu. Znowu odwracał się od siebie ze zgrozą.
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/208
Ta strona została skorygowana.