rżnęły teraz na Europę, że od wiary jego do buddyzmu jest tylko jeden mały kroczek wtył, który zrobiono specjalnie dla zamydlenia oczu Wielkim Białym Durniom z Zachodu i że wszystko to służyć miało jako ogłupiający podkład dla łatwiejszego opanowania tychże Wielkich Białych Durniów i uczynienia z nich nawozu i „odświeżki“ dla żółtych mas Dalekiej Azji. Drażniła Zypcia kiedyś naiwność gadań tego gatunku na temat polityki i społecznych przemian. To niemożliwe, żeby jeszcze w naszych czasach tego rzędu koncepcje mogły być siłami przetwarzającemi ludzkość i tworzącemi historję. A jednak miał na sobie sprawdzić ich potęgę. Przyczyniał się do tego piekielny narkotyk, którego wizyjne działanie przechodziło postokroć najoczywistszą rzeczywistość. W całości, historja ludzkości zdawała się Zypciowi czemś wielkiem, strukturalnie pięknem i koniecznem. Ale jeśli wejrzeć było bliżej w ten cały bałagan, to głównemi siłami były: a) ordynarny brzuch (pański czy chamski — wszystko jedno) i b) bzdura, zwykła w tysiącznych postaciach bzdura, osłaniająca ostrożnie, wyliniałą dziś intelektualnie Tajemnicę Bytu. Naprzykład cała ta wiara Dżewaniego, którą protegowali obecnie podobno nawet sami: minister oświaty, pułkownik Ludomir Swędziagoiski i kanclerz skarbu, Jacek Boroeder, będący w tej sekcie również podobno trzeciem wcieleniem Granicznej Istności, czyli jednym z trzecich z rzędu po Murti Bingu. A wiadomo było, że to gruby rozpustnik i cynik I–szej klasy, podejrzany o grube świństwa w wojennych dostawach za czasów Krucjaty. Ha, może oni mają... Ta, ta, ta, ta... i t. d. Nagła salwa kulomiotów, dość bliska, na tle zupełnej ciszy, była dla Zypcia jeszcze większą niespodzianką, niż spotkanie ze śmierdzącym hindusem. Drgnął, ale nie ze strachu, raczej jak koń cyrkowy na dźwięk kawaleryjskiego marsza. Nareszcie! Był to bądźcobądź pierwszy wypadek w jego życiu, że coś podobnego na-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/214
Ta strona została skorygowana.