Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/215

Ta strona została skorygowana.

prawdę, a nie na ćwiczeniach posłyszał. Bunt — Syndykat — Kocmołuchowicz — Piętalski — mama — trup z młotkiem w głowie — Persy — Liljan — pigułki — oto był szereg asocjacji. „Aha — znowu jestem, jestem naprawdę““ — krzyczał w nim ustami ohydnego draba z dna dawny Zypcio. — „Jestem i nie dam się. No — ja im pokażę.“ Pędem puścił się w kierunku niedalekiej szkoły. Za dwie i pół minuty zobaczył między domami piętrzący się na wapiennych skałach ponury gmach. Ani jedno światło nie „błyskało“ w tej części od strony miasta. Biegł bez tchu schodami kutemi w skale. Jednak ten wstrząs był wyższej marki. Nic nie mogło być bardziej w porę. Teraz na tle tej salwy tamto wszystko zdawało się nędznym snem. Ojciec razem z wodzem schwycili go w swoje szpony, nie bacząc czy trzymają dawnego chłopczyka, czy gościa z dna. W tem był istotny sens tego huku czy trzasku, raczej czegoś pośredniego. Zbity w jedną kupę bezimiennego junkra dopadł do niższej bramy. Była otwarta — strzegło jej sześciu drabów z 15–go ułanów. Nowość. Przepuścili.
Tak — rzeczywistość przemówiła niezaprzeczalnym, jednoznacznym językiem międzyludzkiej śmierci na wielką skalę, wdarła się, poraz–ostatni może w zaczarowany krąg schizofrenicznej samotności. Trudno n. p. znaleść abstrakcyjny metafizyczny pierwiastek w ryczącej baterji 11–sto–calowych haubic (tu wystarczyły kulomioty) — chyba w dalekiem wspomnieniu tego zjawiska, lub w wypadku zupełnego zblazowania. Realne jego przeżycie wywołuje raczej (u wielu, nie u wszystkich) pierwotniejsze stany religijne, w związku z wiarą w osobowe bóstwo i prowadzi do znanych powszechnie modlitw ludzi niewierzących w chwilach niebezpieczeństwa.