Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/217

Ta strona została skorygowana.

pie świństwa całej przeszłości. Na wierzchu tego śmietnika leżał trup z młotkiem we łbie. Szybko odegnał Zypcio ten obraz. Głos z innego świata, tego niby–rzeczywistego, mówił dalej:
— Nie tłomaczyć się. W rozkazie wieczornym, któryście samowolnie opuścili oddalając się przed dziewiątą, stało jak byk, że dziś wszyscy junkrowie nocują w gmachu szkoły.
— Czy pan sądzi, panie poruczniku... —
— Ja nic nie sądzę. Proszę na miejsce. — rzekł młody człowiek (Wasiukiewicz) tak zimno (ale zimno–jadowicie — po chamsku), że Genezyp, rozgorzały cały od wewnątrz, a nawet i na policzkach „świętym“ ogniem młodzieńczej awantury i chęci polowania raczej jako takiego, a nie mordowania, (tego narazie miał dosyć), zmienił się w kupę zastygłego wojennego żelastwa, takiego prawie że na szmelc, dobrego do trenu, szpitala, lub kuchni ale nie na front! Tak zmarnowano mu tę chwilę, przez głupie formalności. Ale mimo wszystko rad był wprost piekielnie z całej tej „przygody“. Idejowa strona walki nie obchodziła go w tej chwili nic — zajmowały go tylko konsekwencje osobiste, a śmierć zdawała się nie istnieć wcale. Najgłupszy stan w świecie, który tak sprzyja wszelkim „wojennym dziełom““ na niższych szczeblach wojskowej hierachji. Zdawało mu się, że kadawer nieznanego brodacza wsiąknie w tę krwawą burdę bez śladu, zresorbuje się, wetrze się w skórę nadchodzących wydarzeń, których sensu, mimo wszystkich poprzednich rozmyślań, obecnie nie pojmował wcale.
Zdaleka znowu zaklekotał kulomiot, a potem odezwały się bliższe pojedyńcze karabinowe strzały i coś jakby daleki, daleki wrzask tłumu. Po cichu mówiono w szeregu, że akcja nastąpi w szyku pieszym. Dotąd nie było mowy o koniach. Wszyscy, z wyjątkiem zajadłych konnych cyrkowców, byli temu radzi — jazda po mokrych „kocich łbach“ i asfal-