mami — jakgdyby strzelała artylerja. Cała piękna wściekłość zmieniła się znowu w obrzydliwe niezadowolenie, że właśnie w takiej nędznej miejskiej ruchaweczce, a nie w „prawdziwej“ bitwie... A — niech to...! I znowu wściekłość. I tak ciągle. Nic nie mógł pomóc tu nawet sam Kocmołuchowicz, siedzący gdzieś w dalekiej stolicy — działał dobrze na dawnego chłopca, na „draba z dna“ nie miał jeszcze gryfu, mimo że (ale to szeptem) były gdzieś pod kanapami czy w wychodkach bezosobowe wątpliwości, że no, no, że czy i on sam (o Boże! — skąd tyle odwagi?) nie był czasem takim samym „drabem z dna“ — swego własnego wyrobu oczywiście, a nie sobą, tym prawdziwym. Uf — kamień spadł z serca.
Zbuntowany 48–my pułk piechoty, w którym nie dało się (z tajemniczych powodów) przeprowadzić rozproszkowania ideji narodowych syndykalistów — [mówiono poprostu, że to „wrodzony patrjotyzm“ — furda! panie tego — w dzisiejszych czasach! Kpiny. Czemu właśnie w 48–ym a nie 9–tym? Przecież różnice zaborowe należały dawno do mitów. Cudne czasy — prawda? A tu chińczycy. Buxenhayn mawiał często po pijanemu do Lebaca: „niepunktualnością tylko Polska stoi — gdyby była punktualna powinnoby jej już dawno nie być“. A gdyby można tak po mordzie tych draniów. Ale nie — „druhowie ostatniej demokracji“ byli nietykalni — chyba ich tak urządzić jak Zypcio, pijanych, w cywilu, w ciemnej uliczce.], a więc pułk ten łupił nieregularnym ogniem po półokrągłym placu graniczącym z aleją, z dwóch narożnych domów, pospolitych jak wszystkie domy w nowych dzielnicach, a jakże w chwili tej niezwykłych i dziwacznych. Zdawały się domami z innego wymiaru, domami nieeuklidesowemi, hyperdomami, domami poprostu z bajki. Były to piekielne jakieś pałace, w których mieszkała sama śmierć ucieleśniona w kilku durniach ze staremi
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/222
Ta strona została skorygowana.