Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/224

Ta strona została skorygowana.

szą wprost nieludzką. Nareszcie! (Być „ostrzelanym“ było marzeniem wszystkich młodych junkrów. Oczywiście lepsza byłaby rzeźnia en règle z okopami, tankami i huraganowym ogniem artylerji. Ale dobra psu i mucha.) Zato stuk tychże kulo ściany kamienic z tyłu, był już o wiele mniej przyjemny. Zbyt krótko trwał zapał. Gdyby jeszcze tak zaraz można było pójść do ataku na noże, byłoby cudownie. Ale nie — zatrzymano ich tu pod ogniem bez żadnego sensu (wszystko przeważnie, co robią dowódcy, wydaje się żołnierzom bezsensownem), kiedy, z za niezbyt wspaniałych kamienic Dziemborowskiego placu, wyłaził ponury, powszedni jak mycie się i golenie, letni dzień, odziany w poszarpane, znoszone jakby płachty szarych, upiornie pospolitych chmur. „Wszystko idzie za szybko, wszystko kończy się w jakiemś krótkiem spięciu i na nic naprawdę niema czasu“ — myślał z żalem Genezyp w przerwie od ognia. Ach — gdyby można to tak z „góry na dół“ przemyśleć, unieść się ponad to i już z tem, jako swoją własnością w bebechach rżnąć dalej gdziekolwiekbądź. Niecne złudzenie. Bitwa rozłaziła się w rękach jako coś tak nieuchwytnego, jak dzikie harmonje muzyczne w jakimś utworze Tengiera. Szereg bezsensownych sytuacji i czynów bez żadnej kompozycji i co gorsze bez żadnego wdzięku. Czasami tylko tryskało wewnętrzne światło i na chwilkę maleńką świat płonął jak w błyskawicy, w pięknie ostatecznego zrozumienia i gasł znowu, pogrążając się w sam ekstrakt pospolitości, spotęgowany tem, że pospolitość ta była z pewnego punktu widzenia (porannej kawy, spokojnych ćwiczeń, erotycznych przeżyć n. p.) niesłychanie niezwykła, nie tracąc nic z szarzyzny i nudy, z którą możnaby porównać garnizonowy regulamin. Leżał teraz Zypcio za jednym ze słupów balustrady, otaczającej mały skwerek pośrodku placu. Miejsce to, gładkie, zwykłe aż do bólu, nieinteresujące w swych detalach ani