łodyjowicz) krzyczał z tamtej strony byczym, grzmiącym głosem — „voix tonnante“ — jak ten generał u Zoli.
— Pod ściany, pod ściany, kurdypiełki!! — Zniknęła masa uciekających piechurów a z głębi długiej ulicy, ginącej w porannej, burej mgle buchnęły krwawo–czerwone błyski i cztery, prawie jednoczesne, straszliwe huki potoczyły się z szaloną szybkością ku nim. I jednocześnie jakby ktoś darł olbrzymie płótna w powietrzu i jakby olbrzymie, kilkumetrowe usta krzykogwizdały nazwisko filozofa Hume’a: „Hium, Hiiiuuum.“ I znowu huki pękających szrapneli, ale inne: metaliczne, płaskie, krótkie i grad kul (tym razem prawdziwy) po ścianach i szybach. Z tyłu zajeżdżały już na plac „nasze“ armaty. Rozpoczął się pojedynek lekkiej artylerji, a piechury obu stron waliły z pod ścian, leżąc na brzuchach po rynsztokach i na trotuarach. Teraz to było chyba coś w rodzaju bitwy. Ale uczucie nonsensu trwało gdzieś, niewiadomo w którym kompartymencie ducha, ciągle. Na tle piekielnych łoskotów, wizgów, wyć, brzęków, łomotu i trzasku dartego powietrza, słychać było jęki i ryki. Z dwóch stron łupiły dwie baterje bez wytchnienia. Również bez wytchnienia strzelał leżący Zypcio, nie czując dwóch kul szrapnelowych w prawej łydce. Dzień był zupełny — wszystko naokoło bolało od niesamowitej aż w swej jasności zwykłości. Jeszcze trzy salwy armatnie „nasze“ i tam cisza. A potem dudnienie dział po bruku — „nieprzyjacielska“ artylerja cofała się w boczne ulice. I właśnie wtedy, zdawało się tuż nad głową, równocześnie prawie z westchnieniem ulgi: że „wszystko już dobrze“, pękł z nieznośnym trzaskohukiem daleki, zamiejski, ciężki szrapnel, wypluwszy całą swą zawartość gdzieś w tylne szeregi „nadciągających na czworakach“ rezerw. Gorący gaz buchnął ołowianym ciężarem na głowę. Teraz poczuł Genezyp ból w nodze i dziwne zdrętwienie w całem ciele, a głowa była lekka, jakby pusta.
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/229
Ta strona została skorygowana.