Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/233

Ta strona została skorygowana.
OSTATNIA PRZEMIANA.




Gdy się ocknął, leżał w białej sali szkolnego szpitala, a jednocześnie leciał w dół z niepojętą szybkością i te dwa sprzeczne stany zmieniły się szybko w realną chęć niepowstrzymywanego rzygania. Wychylił się. Ktoś podtrzymywał mu głowę. Jeszcze przed rzygnięciem zobaczył Elizę, tę z pierwszego rautu u księżnej. To ona właśnie trzymała mu to olbrzymie, obolałe coś, które niegdyś nazywał swoją głową. Była w stroju pielęgniarki — ogromny krzyż krwawił się na jej albatroszących się piersiach i brzuchu. Straszliwy wstyd zahamował nagle wszelką chęć rzygnięcia. Ale ręce jej pochyliły mu głowę nad kubłem i dokonał swego, purpurowy i spocony — pękający od nieznośnego upokorzenia. Tu go dognało przeznaczenie (nie czuł nogi wielkiej jak piec, nie należącej do niego i bolącej tak, jakby to kogoś gdzieś bolało a jemu ktoś inny o tem kiedyś opowiadał, a jednak okropnie, okropnie...) aby w ten sposób ohydnie go skompromitować przed tą jedyną możliwą miłością, przed tą trzecią kobietą, o której zapomniał zupełnie, tą, która jedynie mogłaby być jego żoną. Bo momentalnie i nieodwołalnie postanowił się z nią ożenić, a jednocześnie wiedział przecie, że po takiem spotkaniu: on: nieogolony, czerwony, rzygający i spocony — ona: anielsko piękna i uduchowiona na niedościgłych pinaklach doskonałości — jest to wykluczone na wieki. A jednak już w tej chwili, razem z rzygnięciem wypuczył tu przed nią, jako przedślubny podarek i swoją ohydną nieszczęśliwą miłość i dziecinną bezinteresowną zbro-