dwóch osobowości. Tajny drab, więziony na dnie przez ojca, stał się nim samym i to on kochał Elizę — tamten do takiego uczucia dla takiej osoby nie byłby nawet zdolnym. A jednak gdybyż to mógł kochać ją tamten chłopczyk. To byłoby właśnie „wymarzone“ szczęście, które prawie wszystkich omija. Gdyby chociaż można było władać przestawieniem w czasie. Ale i to nie — wszystko przychodzi albo zapóźno, albo za wcześnie. Do Elizy (i pośrednio do wyznawców Binga) należało uświęcenie jego (już tego draba) egzystencji w innym, lepszym wymiarze.] O ile oczywiście towarzystwo takie nie jest ślepem narzędziem w rękach jeszcze potężniejszej mafji, która zużywa je może nawet dla jakichś zbrodniczych, przeciw–ludzkich zamiarów. A — wszystko jedno: dobrze jest gdzieś przynależeć, a już najlepiej do jakiejś tajnej konfraternji. W każdym razie poczuł Genezyp, że on sam, gdyby był w tej chwili naprzykład na bezludnej wyspie, nie mógłby dokonać ze sobą niczego. Był siłą, której kierownictwo nie leżało w nim samym. Myślał: „Muszę być igraszką tajemnych potęg, wcielonych w innych ludzi. Czyż wszyscy nie są dziś takimi, pod pozorami samowładczych gestów? Władają nimi siły wyższe, naprawdę wszechludzkie — już nie „ideały“ jak kiedyś — właściwie nieubłagane prawa ekonomji. Historyczny materjalizm nie był prawdą wieczną, ale zaczął być prawdą kiedyś — może „koło“ XVIII–go wieku. Społeczny potwór tworzy nie byłe dotąd nigdy życie, a wszyscy jesteśmy tylko marjonetkami — może największe indywidualności naszych czasów też“. Zupełnie zgnębiony zapadł w prostrację, graniczącą z rozkosznem omdleniem. Chodziło tylko o brak odpowiedzialności.
Ona czekała. Miała czas. Wszyscy wyznawcy Murti Binga (nietylko młode panny, ale i pożerani przed nawróceniem gorączką czasu i użycia starcy) mieli i mają czas. Pośpiech jest im obcy [To był właśnie ten niesłychany spokój, który
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/247
Ta strona została skorygowana.