ich własne, urojone szczyty, których rzeczywisty odpowiednik nie mógł mieć miejsca w otaczającem ich życiu — w obłęd. „Ach — ona wie i jest z nim“. — „On“, to był jakiś ktoś między nieznanym hindusem, a Murti Bingiem, ktoś, na którego można było w każdym razie zrzucić wszelką odpowiedzialność. Znowu promień łaski najwyższej dotknął wierzchołków jego ducha, zaklinowanych w nocny zakamar zbrodni i warjactwa. Bo czyż nie było czystym bzikiem to wszystko. Tylko dla nich, zatopionych w nienormalności jak w zwykłem „codziennem“ powietrzu, uczucia ich mogły się wydawać normalnemi — w istocie był to trujący gaz, którego nie powstydziliby się nawet chińscy mistrzowie chemji. Gdyby takie choroby mogły być zaraźliwe! — lepiej o tem nie myśleć. Potoki nieświadomej prawie, a mocnej jak koń męczarni, przewalały się przez zdechłe, wysuszone ogniem zwątpienia, ciało dawnego Zypulki. Już idzie ten czas, gdy wszytkie takie historje będą tylko „historjami dla niegrzecznych dzieci“, o ile takie dzieci wogóle istnieć będą.
Nagły trzask i huk rozwalonych drzwi: wizyta lekarska. Ale ręka jej (czyż prócz tej ręki nic naprawdę nie było, czy co u djabła? — ciągle ręka i ręka — w niej był narazie cały wszechświat) nie drgnęła nawet na piekielny hałas wpadających bez pukania władców tej sali. Szedł jak burza sam wielki Bechmetjew, obskakiwany przez naczelnego lekarza i sforę asystentów. Wszystkie szyje wyciągnęły się ku grupie potentatów w białych fartuchach — bo przecież tam było może z pięćdziesięciu rannych na tym oddziale. — Nie widzieli ich prawie Zypcio i Eliza. W sekundę potem oddaliła się pewnie i spokojnie, jakby mówiła: „zaraz wrócę“. I to był może najrozkoszniejszy moment całego życia: ta pewność absolutna, to zawierzenie komuś aż poza granicami śmierci. O — gdybyż to można wiedzieć! Ileż cudownych
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/249
Ta strona została skorygowana.