Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/251

Ta strona została skorygowana.

z wilczego dołu. Jeden ruch, a spadnie i nadzieje się. „Nie przyznać się“ — szepnął jakiś głos. „Nawet JEGO oszukać można“.
— Nie — rzekł twardo, ale bardzo cicho. — Do bitwy nie czułem nic takiego. — Tamte gwiazdy złoto–orzechowe przygasły, ale po tem ich lekkiem przyćmieniu poznał Zypcio, że on wie wszystko — nie fakty, ale ich istotę, abstrakcyjny wyciąg i to nie przez szpiegów Dżewaniego, ale sam z siebie, z własnej duchowej potęgi. Ukorzył się przed tym prawdziwym znawcą ducha. W tej chwili dałby mu się pokrajać na kawałki — wierzył, że na jego rozkaz zrósłby się znowu w jedność poza czasem. (Co? Kto to powiedział?) „Jedność ciała z duchem. W granicy poza czasem“ — tak to mówiła przed chwilą Eliza. Już myślał pojęciami tamtych przez nią.
Ale wielki psychjatra okazał dyskrecję równie wielką — proporcjonalną do swojej wielkości, tej już poza-życiowej, nie wchodzącej w ramki społecznych konwencji. Cofnął się o krok i Zypcio słyszał, jak mówił do Głównego Lekarza szkoły:
On wsiegdà był niemnożko sumasszedszyj, no eta kantuzja jemù zdòrowo podbàwiła. — Więc jednak jest warjatem — to strasznie ciekawe i straszne — i jednak jest kontuzjowany w dodatku. W tej chwili sprawiło mu to niczem niewytłomaczoną ulgę. Potem dopiero, dużo później, miał sposobność przekonać się dlaczego — to otwierało mu kredyt na najdziksze czyny, dawało wewnętrzną przynajmniej bezkarność i co ważniejsze bezwinność.
Odeszli. Eliza znowu(!) wzięła go za rękę i zamarł w bezprzedmiotowem szczęściu. Nie chciało mu się nawet rzygać. Trwała szczęśliwa nicość. Zasnął.
Obudziło go wejście księżnej. Prawie że jej nie poznał. Tajemnym duchowym ogniem zionęła jej twarz. Niosła się