jak ptak przez salę: nieziemska, czysta, wzniosła. Eliza spokojnie podniosła się na jej spotkanie. Ściskały się gorąco za ręce. Genezyp patrzył na nie obie, olśniony niespodziewanem szczęściem. Cóż za cud się stał, że one są takie razem wzięte, że tak się witają, tak się w siebie wlepiają oczami, jak jakieś zaświatowe przynajmniej siostry? Na niego nawet nie zwróciły razem uwagi (to go nie zraniło zupełnie) a same ze sobą są takie: przeduchowione, w inny wymiar wypiętrzone, unoszące się ponad rzeczywistością. (Zresztą Eliza była ciągle taka — teraz tylko spotęgowało się to niemożliwie.) Naprawdę nie możnaby uwierzyć, że one mają organy płciowe, że oddają mocz i kał jak wszyscy ludzie — gdyby ktoś śmiał to w tej chwili twierdzić. Nie mówią nic — widać, że to pierwsze spotkanie, że za nieprzytomności Zypcia nie widziały się wcale Księżna, nasyciwszy wzrok Elizą, zwróciła się do swego byłego ucznia (tę „byłość“ czuć było w całem zachowaniu się od chwili wejścia) wyciągając rękę, którą on ucałował z nieznaną dotąd czcią. Wiedział o tem napewno — szalona była w tem rozkosz. Prawie nie wierzył Zypcio, że widzi przed sobą tę niedawną trucicielkę, która zdawało się na całe życie napoiła, nasyciła po gardło jego duszę jadem zatrutej miłości. Więc dokonała się wreszcie ta „matronizacja“ jak wyrażał się marchese Scampi. Nareszcie i naturalnie dzięki nauce Murti Binga. Księżna walczyła na tak zwanej „Barykadzie Pszczół“ tuż obok placu Dziemborowskiego, oczywiście po stronie Syndykatu. Mało brakowało, aby się byli spokali w ataku. Nie była ranna. Ale bitwa i mała rozmowa z Dżewanim (no i pigułki) dokonały swego.
Zypcio nie czuł w tej chwili ani odrobiny tego jadu — zbyt głęboko miał go w sobie. Ale o tem przekonać się miał później. Obie te drugie kobiety nie były już temi, któremi być mogły, gdyby spotkał je przed poznaniem miłości
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/252
Ta strona została skorygowana.