to o dotychczasową psychikę nikt nie był w stanie pojąć. Jeszcze jedno: ci, którzy już mieli wizje nie mówili o nich nic z tymi, którzy jeszcze przez to nie przeszli. Działo się to samo, bez żadnego upominania władz wyższych sekty. Niktby i tak nie uwierzył, że ktoś wogóle coś podobnego widzieć mógł — nie warto było gadać. Zato wspólność wizji wywoływała dziwną łączność między wyznawcami — trzymali się siebie z siłą rzepów czepiających się psich ogonów.
Zbudził się Zypcio koło jedenastej rano i odrazu poczuł że jest inny. Powoli, powoli przypomniał sobie wszystko i promieniał z zachwytu. Eliza już trzymała go za rękę, ale to nie nudziło go wcale. Wchodził w siebie coraz głębiej, do tych pustych teraz piwnic, w których hodował draba. (To ten drab się nawrócił — chłopczyk nie byłby do tego zdolny.) Tam węszył obcą sobie jaźń po kątach — nowy ktoś wyłaniał się z tych samych zakamarów — kto to mógł być u djabła. Obłęd, zmieszany z jadem piguł, nie dającą się syntetycznie odtworzyć morbidesiną, dawać zaczął wyniki nieprzewidziane przez psychjatrów chińskich. Teraz miało się zacząć „intelektualne“(!) opracowanie wyników objawienia. To było zadanie Elizy, tej notorycznie nieinteligentnej panienki ze sfer demi–arystokracji.
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/262
Ta strona została skorygowana.