Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/269

Ta strona została skorygowana.

dnak coś w tem było. A może tak jest? I na tę wątpliwość nie znajdował jego filozoficznie niewyćwiczony intelekt żadnej odpowiedzi.
Z początku nawet buntował się Genezyp trochę przeciw tej całej bzdurze — nieśmiało i nieudolnie, ale „przecie“. Ale powoli pewne słowa Elizy zaczęły się łączyć w nim z pewnemi odpowiedniemi stanami z czasów popołudniowego przebudzenia. Cały okres miłości dla księżnej i epoka tortur w towarzystwie Persy zlały się w jeden, prawie nierzeczywisty koszmar, który odrzucił któregoś sierpniowego dnia, jak liniejący wąż swoją skórę. I nagle stanął przed sobą duchowo nagi, młody i niepodzielny, wobec nowego cudu: miłości tak pierwotnej i doskonałej, że zdawało się, iż ten do niedawna perwersyjny młodzik, nigdy nie znał kobiety i pierwszy raz widzi przed sobą jakąś tajemniczą stworę, o której nigdy nawet nic nie słyszał. Przeszłość faktycznie należała do innego osobnika. Buchnęły zahamowane zwały uczuć — nigdy, w najdziwniejszych snach nawet nieprzeczuwanych — Genezyp kochał teraz dopiero poraz–pierwszy naprawdę. Chodził z rozdartem, krwawiącem naprawdę sercem jak jedną wielką raną, wył prawie — bo cóż mógł robić więcej jak siedzieć z nią i rozmawiać — pocałunek najniewinniejszy zdawał się być w tym stanie jakimś potwornie świętokradczym aktem brutalnej rozpusty. Rozczulał się nad nią do pęknięcia, litował się tak jak nad całą sforą uwięzionych psów, rozdzierał się i rozpajęczał aż do bólu — wszystko nadaremnie: nic z tego więcej nie można było uczynić jak siedzieć lub chodzić razem i rozmawiać. A, przekleństwo! Zakorkowało go zupełnie — nie wyobrażał sobie wprost najskromniejszego nawet płciowego aktu na tle tej piekielnej sublimacji. I co było najdziwniejsze, że kochał ją teraz już świadomie, jako ten ciemny drab (zlekka tylko nocą wizji przejaśniony) i nic w nim, prócz metafizycznych przeżyć