Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/271

Ta strona została skorygowana.

wet martwił się chwilami zbyteczną wzniosłością narzeczonej, nie śmiejąc wyrwać jej z tego stanu. Milcząca umowa trwała, że do nocy poślubnej ani dotknięcia jakiegoś najskromniejszego być nie może. Pożądanie jego w tym okresie było raczej bezosobowe, na tle nagromadzonych zwałów żądzy do tamtej kobiety, żądzy już odosobowionej (zdezindywidualizowanej) pod wpływem zalania, zatopienia całej duszy wielką miłością idealną dla Elizy. A do tego nie miał żadnego antydotum jak wtedy w postaci sztuczek księżnej Iriny i miećby nie chciał, mimo że czasem... ale mniejsza z tem: czegóż nie pomyśli człowiek w jakiejś cząsteczce sekundy? Gdyby wszystkie takie drgnieńka uczuć i myśli zanotować i zanalizować, to cóżby zostało z najbardziej świetlistych postaci historji? Chodzi tylko o proporcję. Tak — każdy ma podobno różne zarazki w swem ciele, ale nie każdy choruje na wszystkie choroby, które one wywołują.
Podświadomie, wstrętnym instynktem samca, czuł Genezyp jakieś straszliwe bezimienne napięcia w głębiach tej tak bliskiej mu, a tak tajemniczej osoby. Bo stokroć bardziej tajemniczą była dla niego ona, niż księżna i Persy w chwilach ich poznania. Tego nie mógł jeszcze ocenić kilka miesięcy temu, a teraz, jako ten drugi zatapiał w niej bezsilne szpony swoich warjackich myśli (nienasycenie absolutne) i odpadał jak od śliskiej, prostopadłej ściany. Niby przezroczysta była jak stułbja, czy chełbja — widział nieomal proces jej psychicznego trawienia, gdy wykładała mu wzniosłą naukę Murti Binga, a jednak... Tą tajemnicą jej dla Zypcia, była płonąca narazie zimnym ogniem, skryta w głębiach jej ciała płciowość, bo cóż wogóle może być tajemniczego w kobiecie (jako takiej, a nie jako metafizyczna jaźń) jak nie to, prócz pewnej, głupiej zresztą nieobliczalności, na którą poprostu uwagi nie trzeba zwracać, à la Napoleon I–szy. Tak myślał o tym ostatnim problemacie Genezyp, zasłyszawszy