wał, gdy nie był już sobą. Pocałunek pierwszy w życiu, lekki jak dotknięcie skrzydeł ćmy, muskającej kielich nocnego kwiatu, a przewrotny w lekkości jak samo płciowe zło, zaczajone w całem istnieniu, spłynął na rozchylone i wykrzywione wargi Genezypa i zdarł zasłonę szaleństwa z jego rozwalonych przestrachem oczu. Przeszło. Zachciało mu się strasznie Kocmołuchowicza: wodza i jego bitwy też. W takiej chwili umrzeć nawet bez kawaleryjskiej muzyczki. Cóż kiedy chwila taka zawsze przyjdzie nie w porę. Zbudził się i wtedy właśnie jakże piekielnie ją kochał! (A ona już trochę mniej — lepszy był przed sekundą). Czuł dobrze, że to ona wyciągnęła go z tego wilczego dołu, w który strącała go ta sama bezlitosna łapa, ta co od początku kierowała jego życiem, łapa ojca. Ale nie tego, który umarł, tylko tego wiecznego, prawie Ojca–Boga, tego, którego niedokończone szaleństwo, szaleństwo silnego człowieka, rozwijało się teraz w nim, duchowo–słabym wymoczku. Okropna była w tem niesprawiedliwość. Ale czyż nie największem szaleństwem jest żądać sprawiedliwości od istnienia w całości? To jest właśnie to, co robili najwięksi myśliciele: uświęcali z uporem i bez skutków w zaświatowych prawach bezładne kupy etycznych kontyngencji.
A czasem znowu Eliza mówiła płomiennie:
—...i oto tam w nieskończonej dali przetną się linje sensów przedłużonych najwyższych pojęć i w jedności absolutnej wszystkiego ze wszystkiem i poza związkiem wszechrzeczy samej ze sobą, staniemy się jednem i tem samem. Pomyśl co to za szczęście będzie, kiedy zatraci się różnica między realnym, a idealnym bytem, między pojęciem, a tem, co je nazywa takiem, i tem co ono oznacza. Byt nie będzie się niczem różnił w swej realności, od jego jedynego, najwyższego zrozumienia: Wszystkość stopi się sama z sobą — i tak dalej i dalej. — Genezyp troszkę wstydził się za nią, ale
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/278
Ta strona została skorygowana.