niego adjutanckiego egzaminu poczuł znowu tajemniczą przestrzeń dowolności, prawie jak wtedy zaraz po maturze. Wiedział, że przy „boku wodza“ czeka go praca, przechodząca miarę wszystkiego co dokonał dotąd. Ale to nie było to. Teraz dopiero poczuł się człowiekiem wolnym i skończonym — wszelkie szkółki (i szkółka Elizy też) były już poza nim. Trzeba było być kimś naprawdę — straszna to chwila dla pewnych schizoidów, lubiących wisieć w niepewności między postanowieniem, a dokonaniem. Czyż jest coś gorszego od wolności, z którą niewiadomo co zrobić? Dałby dużo, aby się nie obudzić tego ranka wcale. Ale dzień stał przed nim jak jeden blok, nieubłagany, a pusty — (czemś wypełniony być musiał — czas leciał) — i to (ach, prawda!) w dodatku dzień ślubu. Przypomniał to sobie Zypcio w dziesięć minut po obudzeniu dopiero przeraził się do kwadratu. Patrzył wyłupionemi oczami w okno, które machinalnie odsłonił. Obcość świata dochodziła do szczytu — jesienne drzewa w słońcu zdawały się rosnąć conajmniej na innej planecie. Gdzie tam inne planety — to była dziura bez dna ten świat, wypełniona samą ucieleśnioną w zewnętrznych przedmiotach obcością. Ale gdzie był ten świat, w którymby żyć można? Gdzie? Nie istniał i nie mógł istnieć. To była najokrutniejsza z prawd. „Poco ja żyję“ — wyszeptał i łzy zdusiły go za gardło. O męko bezgraniczna — czemuż nie zrozumiał tego wcześniej!? Zdawało mu się, że dawniej mógłby się zabić bez wahania — teraz musiał żyć. Czemuż przepuścił tę sposobność? Dla głupstw, dla jakichś kobiet, dla rodziny. Aha, à propos: gdzież była matka, siostra i ten wszechwiedzący Abnol i wszyscy inni, drodzy dawniej, a teraz widma bezosobowe, które mu nic pomóc nie mogą, w tym jego wymarłym, bezosobowym świecie? Czyż Eliza nie należała też do świata widm? Różniła się tylko tem od tamtych, że miała tę twarz piekielną i pożądane, nieznane ciało. Tamci byli bez-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/286
Ta strona została skorygowana.