żądzy, zstępującą z krzyżów w lędźwie i pośladki, wyrwała mu się, a na załomie schodów (drzwi nie zamknął w zdumieniu) w drodze łaski „dały się słyszeć“ kroki. Podniósł szybko porzucony kapelusz i wpakował jej brutalnie na głowę. Taka cudowna chwila i — zmarnowana, psia–krew! Przez kogo? Nie przez tego, co tam szedł po schodach — daleko głębiej: przez ojca, który Zypcia tu wsadził i w dodatku był kochankiem tego cielska, tego jego „ideała“, kiedy ono, to cielsko (wcale nie za tłuste zresztą) promieniało jeszcze młodością (no tak ze 28 lat) — a on dostał już ochłap jakiś i tego ochłapu nie może pokonać i zgnębić i musi go jeszcze zdobywać!! Ach — co za wstyd i rozpacz! Zatęsknił aż do furji za jakąś czystą, panienkowatą miłością. I wspomniał Elizę, tę trochę zahukaną, dobrą istotę (raczej stworzonko jakieś) z pierwszego wieczoru u księżnej. Rozdarta dusza stanęła dęba, a jednocześnie gorzko zapłakała nad „przydzielonem“ jej, bezwolnem ciałem. Darł się w pasy w męce godnej doprawdy lepszej sprawy. Ale co on właściwie mógł o tem wiedzieć? Na czem mógł oprzeć skalę swoich porównań? Żeby choć tak wierzyć, jak ten szczęśliwy Bazyli, mieć swoje ukochane znaczki, jak Benz, a choćby takiego potwora, jak muzyka Tengiera! Nic — życie samo w sobie. „Nie dać się zwyciężyć, nawet samemu sobie“ — przypomniało mu się zdanie Putrycydesa. Ten, mimo całej pospolitości życia, walczył, zmagał się z czemś — jeśli nie poprostu wielkiem, to olbrzymiem. A on? Ta oto małpa przeklęta, za której ciała dotknięcie jedno sprzedałby teraz cały kramik napompowanych mu przez ojca „idealizmów“ [siły, honoru, uczciwości i tym podobnych mamideł (raczej papideł)] — ta belzebubica była jedynym symbolem rzeczy, jeśli nie najwyższych, to najsilniejszych. Poczuł przeraźliwą wydrążoną pustkę tego, na czem stał i o co się opierał. Musi zbudować nową płytę podstawową z jakiegoś psychicznego żelazo–betonu, bo ina-
Strona:PL Stanisław Ignacy Witkiewicz-Nienasycenie II.djvu/30
Ta strona została skorygowana.